Wiem, że dedykacje są tu za często, jednak nie mogę nie zadedykować rozdziału Malffużonie (pomijając już to, że inna opcja wstawienia tego nie wchodziła w grę...). So.
Ten rozdział dedykuję osobie, która:
- jest największą fanką Michaela, jaką znam;
- "ma vibrato, którego nie ogarnia";
- pisze opowiadanie, na które nie sposób nie zajrzeć;
- jest tu ze mną prawie od początku;
- mieszka bardzo, bardzo daleko ode mnie;
- siedzi na asku akurat wtedy, gdy jej odpisuję;
- pierwsze opowiadanie napisała o liściu, który podróżował po świecie;
- Czekała na drugą część rozdziału od dawma;
- nieczęsto pamięta o tym, że jest cudem i zawsze są osoby, którym na niej zależy.
Gify z Mike'm speszyl for ju.
***
Siedzieliśmy tu już godzinę, próbując dopracować nową piosenkę. Przyznam, że pierwszy raz szło nam to tak opornie. Sytuacji nie poprawiał nawet klimatyczny półmrok, jaki - mimo dwóch żarówek oraz niewielkich szpar pomiędzy roletami, w których świetle wirowały drobiny kurzu - utrzymywał się tu od zawsze, poniekąd nastrajając nas do tworzenia. Przychodziliśmy tu często - nie tylko wtedy, gdy nagrywaliśmy nowy singiel, ale też w momentach, gdy dopiero zaczynaliśmy pracę nad utworem - co w znacznej mierze ułatwił nam Marty, dając nam dodatkowe klucze.
Zawsze uwielbiałem atmosferę studia nagrań.
- I raz, i dwa, i trzy - liczyłem, założywszy pasek od gitary. Szarpnąłem struny. Kilka akordów na wstęp... - Today I feel like running naked through your street, because I wanna see you, wanna see you, ooh...
- Nie. Coś mi tu nie pasuje - przerwał Riker. - To powinno być bardziej optymistyczne.
- Może zagrajmy F w durze, a nie w molu? - zaproponował Rocky, kreśląc coś na kartce z tekstem.
- Spróbujmy. - Ratliff zaczął wybijać rytm.
- Today I feel like running naked through your street, because I wanna see you, wanna see you, ooh...
- Nie, dalej mi nie pasuje - mruknął Riker, drapiąc się po głowie. - Musimy coś zmienić, tylko nie wiem czy tekst, czy melodię, czy to i to.
- Wszystko się psuje od "because I wanna..." - zauważyła Rydel, grając na klawiszach pojedyncze dźwięki. - Widzicie? To musi być... inne.
Przez chwilę milczeliśmy, szukając w głowach odpowiedniej wersji piosenki. Tym razem Rocky postanowił stworzyć coś na wzór Beatelsów, jednak - wbrew pozorom - nie było to takie proste. Rikerowi zależało na zachowaniu pewnego schematu, przez co nasza inwencja twórcza była lekko zahamowana. W ciągu trzech godzin, które spędziliśmy nad tym utworem, stworzyliśmy tylko pierwszą linijkę zwrotki, refren i jako taki bridge, który i tak trzeba jeszcze dopracować.
Próbując się skupić, zacząłem grać na gitarze losowe dźwięki w obrębie głównej melodii, jaką teoretycznie mieliśmy. Kątem oka zauważyłem, że pozostali również coś wystukiwali lub brzdąkali, robiąc przy tym lekki harmider.
Nagle usłyszałem dźwięk pękającej gumy balonowej.
- No co? - Ratliff lekko uderzył pałeczkami o talerze. - Limonkowa jest bardzo inspirująca.
- Masz gumę? Nic nie mówiłeś - odezwał się Rocky, wyciągając dłoń w stronę Ella.
- I dobrze robiłem - mruknął szatyn, rzucając w jego stronę dwa listki.
Odłożyłem gitarę na stojak i sięgnąłem ręką po butelkę wody. Chwilę później Riker i Rocky schowali instrumenty do futerałów, podczas gdy Ellington zaczął przykrywać perkusję cienkim materiałem, chroniącym ją przed zakurzeniem. Koniec próby.
- To co? - Delly położyła rękę na biodrze, zasunąwszy pokrowiec na keyboard. - Idziemy do domu?
- Obudzić Gabriele? - mruknął Rocky, spoglądając na zegarek. - Impreza się dopiero zaczyna.
- O czymś nie wiem? Jaka impreza? - Wyciągnąłem klucze z kieszeni.
- Każda. - Wzruszył ramionami, zamykając drzwi sali.
- Ej, a tak w ogóle to co z Gabriele? – wymamrotał Ellington, wypychając policzki gumą do żucia.
- Jestem za, dawno tam nie byliśmy w charakterze gości. - Delly pstryknęła włącznik światła. - Który klub? Dancãr?
- Joey's Night jest lepszy - wtrącił Riker, zbiegając po schodach.
- Hej, pytam się, co z Gabriele?
- Więc ustalone. - Przekręciłem klucz w drzwiach.
- R5family! – krzyknął gwałtownie Ratliff.
Momentalnie ucichliśmy, rozglądając się dookoła. Kto? Gdzie? Przecież nikt nie wie. Miał nie wiedzieć.
Nagle coś zauważyłem za samochodem. Za nim mignął cień. Zaczął drżeć. Już, już idzie…
- No, wreszcie się zamknęliście. – Ell pęknął limonkowego balona. – Patrz, Riker, wiewiórka przebiegła z tyłu auta…
- Co? - Spojrzałem na szatyna, odgarniając włosy z oczu. – WIEWIÓRKA?
- Tak myślę, chociaż wyglądało to trochę jak bóbr... A nie, to jednak wiewiórka. Ma ogon. – Oparł się o samochód. Rocky odblokował auto. – Pytam się was po raz dziesiąty: co z Gabriele?
- Co cię to tak interesuje? – mruknął Riker, otwierając przednie drzwi samochodu. – Śpi. Usnęła chwilę po tym, jak cztery godziny temu poszedłeś pożegnać się z RyRym, a potem wróciłeś do siebie.
Usiadłem na tylnym siedzeniu, kładąc torebkę Rydel na jej kolana.
- Szkoda. Zabralibyśmy ją ze sobą – wzruszył ramionami, rozpychając się na fotelu. – To co? Kierunek: Joey’s Night!
Ignorując Ratliffa, wziąłem przykład z siostry i wyciągnąłem iPhone'a z kieszeni. Dawno nie wchodziłem na twittera.
Calum, Calum, Raini, Calum, Raini, Raini, Ryland... Ryland? Wysłał go pół godziny temu.
"Zaraz lecę do Miami. Życzcie mi powodzenia! @marklynchr5"
Nie wiem czemu, ale, czytając to, przeszła przez moje ciało szybka fala zazdrości, po której od razu pojawiły się wyrzuty sumienia. Oddałem życiową szansę osobie, której to nawet nie interesuje.
Nerwowo zagryzłem wargę.
"Powodzenia, bracie! @rylandr5"
***
Ośrodek Leczenia Psychiatrycznego stał na obrzeżach Los Angeles. Ponadpięćdziesięcioletni budynek otoczony krzywym i wyłamanym w niektórych miejscach płotem znajdował się niemal w centrum gęstego lasu. Prowadziła do niego tylko boczna droga, ciągnąca się od biegnącej obok LA obwodnicy do wysokiej bramy przeplatanej drutem kolczastym. Przez niewielkie w niej szpary widać było odrapany tynk wokół zakratowanych okien, za którymi powiewały na wyimaginowanym wietrze białe firanki. Szpital już od kilkunastu lat był opuszczony, tylko rój dzikich pszczół wciąż zamieszkiwał ul w starym skrzydle budynku. Jedynymi znakami świadczącymi o dawnej obecności pacjentów były porozrzucane w pralni brudne kaftany bezpieczeństwa, ogólny bałagan w większości pokojów oraz nierzadko plamy krwi na odrapanych paznokciami ścianach. Trzy względnie czyste pomieszczenia mieściły kilka starych, jednak nadal działających urządzeń medycznych przykrytych grubą warstwą kurzu.
Woń wypalonego papierosa wypełniała ciasną klitkę w nowym skrzydle, mieszając się z aromatem świeżo zaparzonej kawy oraz specyficznym zapachem szpitala. Brunet rzucił niedopałek na wyczyszczone płytki, przydeptując go obcasem czarnych butów.
- Jesteś idiotą, Jackson - mruknął, stukając kościstymi palcami w blat brudnego stolika.
- Uważaj na słowa, szczeniaku. - Szatyn postawił na stoliku dwa pełne po brzegi kubki, nieznacznie rozlewając ich zawartość. - Gdyby nie ja, twój interes byłby martwy. - Usiadł na krześle.
- Przez twoją głupotę właśnie taki jest - warknął, biorąc duży łyk kawy. - Ohyda - skrzywił się. - Nie zapominaj, dziadku, że to ja - podkreślił - dostanę kasę jako lekarz.. i nie muszę się nią z tobą dzielić! - krzyknął, uderzając ręką w stół.
Kubki podskoczyły.
- A to niby ja kazałem jej wstrzyknąć taką a nie inną dawkę klabaxu, szanowny panie doktorze?! - wrzasnął szatyn, kopiąc nogę od stołu. - I może ja kazałem porwać tę laskę, bo potrzebowałem forsy na zapłacenie przegranego zakładu?!
- Milcz!
Gorąca ciecz popłynęła małym strumykiem wzdłuż odrapanej nogi stołu, kapiąc na wyczyszczone buty młodego lekarza. Jackson gwałtownie wstał.
- Że co?!
- Milcz! - zapiszczał młody i, podrywając się z miejsca, złapał szatyna za kołnierz.
Przez chwilę stali nieruchomo, intensywnie patrząc w swoje oczy. Jackson mimowolnie zgiął dłonie w pięści.
W końcu brunet drgnął; powoli cofnął rękę, siadając z powrotem na krześle.
- Po pierwsze: to nie był klabax, ośle - powiedział powoli, starając się zachować spokojny ton. Zrobiwszy dwa głębokie wdechy, kontynuował. - Klabax to antybiotyk. Podałem jej... - zawiesił głos. - Lepiej, żebyś nie wiedział.
Jackson zmrużył oczy.
- Po drugie... - Lekarz chrząknął i spojrzał wymownie na szatyna; milczał. - Po drugie - powtórzył, widząc drwiący uśmiech mężczyzny - dziewczyna nam zwiała, rozumiesz?
- Ciekawe dlaczego... - mruknął pod nosem Jackson.
- Nie zaczynaj znowu, dziadku - warknął poirytowany. - Musimy ją znaleźć jak najszybciej, inaczej koniec z interesem.
- Nie łatwiej będzie znaleźć nową laskę?
- Taką, która nie jest amerykanką, nie ma dokumentów i ma przygotowanie narządy na sprzedaż? - Zaczął wyliczać na palcach. - Powodzenia w szukaniu - fuknął, zakładając nogę na nogę.
- To niby gdzie ją znajdziesz, co? Ostatni raz widzieliśmy ją, jak biegła w stronę Annelise Cafe. Potem ślad się urwał.
- Ślad się urwał... - powtórzył zamyślony, stukając palcami o blat stołu. - Rzeczywiście, w pewnym momencie czerwone plamy przestały się pojawiać... Co było potem?
Szatyn przeczesał ręką włosy.
- Potem prawie umarliśmy, bo ten blond-idiota chciał nas przejechać. - Wydął usta.
Lekarz przymknął oczy.
- Blond-idiota...- mruknął niewyraźnie, jakby w letargu. - On ma coś z tym wspólnego...
Nie dokończył; wesołe dźwięki z telefonu stacjonarnego wypełniły całą klitkę.
Lekarz podskoczył.
- No odbierz to, idioto - skinął na Jacksona.
Szatyn fuknął, jednak posłusznie podszedł do aparatu.
- Halo?... Dzień dobry, panie dyrektorze. - Jackson momentalnie zbladł.
- Dyrektor? - Mężczyzna skinął głową. - Choroba jasna!
- Przy telefonie... eee... Morrison. - Spojrzał zmieszany na lekarza. - James Morrison... Kto? Sekretarz doktora...
- Martina - syknął. - Martina Manna.
- ... Doktora... - Zakrył słuchawkę. - Że niby jak?
- Martina Manna - powtórzył zniecierpliwiony.
- Martina jak?
- Manna!
- Dalej nie wiem. - Pokręcił głową i przyłożył słuchawkę do ucha. - Halo?... Tak, przepraszam... Więc, jak mówiłem, jestem sekretarzem pana doktora Martina... ee... Malwu...
- Co?! - Lekarz poderwał się z miejsca. - Jaki Malwu, kretynie?
- Słucham?... Nie, to tylko chory psychicznie... ee... Mój brat. Właśnie. Proszę się nie nie przejmować... Mhm... Chce pan rozmawiać z panem doktorem?
- Oddawaj to, cioto. - Lekarz wyrwał Jacksonowi słuchawkę. - Tak? Martin... - zawahał się - Malwu przy telefonie... Tak, wiem, że mój sekretarz jest taki, a nie inny... Przepraszam... Tak? Kur... Znaczy, koniecznie na za tydzień?... Można by jednak... Zaklinam, doprawdy... Dobrze. Dwa tygodnie... Tak, serce na pewno. Coś jeszcze?... Dobrze... Dobrze, do widzenia.
Brunet drżącą ręką odłożył słuchawkę na miejsce. Kurczowo złapał się szafki, ledwo utrzymując równowagę.
- Daryl... Mamy problem - powiedział niemrawo.
- Co znowu, Peter? - odparł, a widząc zdziwione spojrzenie lekarza, dodał szybko: - No co? Ty pierwszy odezwałeś się do mnie po imieniu.
- Daryl... - westchnął, opierając się o mebel. - Dwa tygodnie. Rozumiesz?
Jackson pokiwał głową.
Nie odpowiedział.
***
Hej, żyjecie jeszcze? C':
Nie bardzo wiem, co mogę wam napisać po ponad miesięcznej nieobecności... Także wybaczcie, ale notka nie będzie zbyt długa.
Wreszcie zaczyna się coś dziać. Cieszycie się?
Z racji, że już zaczęły mi się ferie, mam zamiar nadrobić komentarze u was, także don't worry. ;)
Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się jeszcze w lutym, ale nic nie obiecuję.
To co? Do zobaczenia wkrótce :)
~Yeaew
Przepraszam, że tak dawno nie komentowałam. Po prostu leń. Trzeba przyznać, że jestem leniem.
OdpowiedzUsuńMi się już ferie kończą... nie dołuj mnie!
Co do rozdziału... ekhem. Uwielbiam ten styl pisania. Jak bym czytała książkę napisaną przez naprawdę świetną pisarkę... #PODLIZYWANIE #TAKIE #MODNE
Rozwaliła mnie ta rozmowa Jacksona z... jak mu tam?! XD
Pozdrawiam ciepło, ~Hopeless :)
Michael ♥
OdpowiedzUsuńMoje ferie dobiegają końca, trzy kartkówki i sprawdzian z chemii na dzień dobry, ale my kochamy szkołę! (nieee)
Rozdział fantastyczny, ale zaczyna się coś ciekawego
Czekam na następny rozdział
~Blue
Yeaewciu (wszelkie prawa zastrzeżone)!
OdpowiedzUsuńMówiłam już, że Cię kocham? Nie? To teraz mówię! Czytałam tą dedykację chyba z 37 razy i wiesz co? Robię to nadal! Komuś się pewnie wyda, że przesadzam, ale to tak cholernie miłe uczucie, gdy czyta się coś takiego... Dziękuuuuuuję. ♥ Naprawdę, jest mi tak cieplutko w środku, że normalnie asdkjsadajdh. Spodziewałam sie czegoś w stylu "Rozdział dedykuję Malffużonie" i tyle, a tu taki surprise! Dziękuję, najlepsza dedykacja w życiu (pierwsza ;''') ale najlepsza). ♥
I jeszcze te gify z Billie Jean. <3
No dobrze. Ogarnij się Malffu, skomentuj rozdział.
Krótki trochu. :< Ale wreszcie doczekałam się M&J! Oj, masz rację. Naczekałam się dłuuuuugo. Mimo to, warto było.
Leecim po kolei. Pisanie piosenki. Zero Gabry. Dlaczego jej tu nie było? Gdzie moje love story? Okej. Rozumiem. Pozwolisz, że Cię zacytuję (z małymi zmianami)? Dzięki.
"Doobra, już wiem: bo taki miała YEAEW zamysł. OK. Siedzę cicho." ~ Yeaew, 22 grudnia 2014 18:55, rozdział 10/I like the way you love me, Michael
O, właśnie tak.
Aw, Ross zazdrosny? Nie lubię CSI, nie darowałabym, gdybyś tam zagrał... Yeaewmenżu, nic nie planujesz, prawda? Powiedz, że nie. No powiedz, no. :C
Powiem Ci, że psychiatryk mnie urzekł. Serio, jestem zakochana w takich miejscach! Opuszczone, straszne, psychiczne, schizowe. Jak ja! *badum tss*
Ale nie żartowałam. Serio taka jestem. He.
Psychooooooooooooza wszędzie. I like it. *o* Chciałabym swoją drogą, żeby mnie kiedyś ubrali w kaftan i zamknęli w pokoju bez klamek. Będziesz mnie odwiedzać, prawda?
"- Jesteś idiotą, Jackson - mruknął, stukając kościstymi palcami w blat brudnego stolika. "
Jak to przeczytałam, to zaczęłam się śmiać jak głupia. Serio. Ja wiem, wiem. Jestem debilem. Ale że aż takim? No dobra, przyznam się. Ja po prostu widzę Michaela w roli Twojego Jacksona, co poradzisz? Jeszcze te czarne buty, no ewidentnie Mikunio.
A to "Jaki Malwu?!" też mnie rozwaliło. He, no ja, stary! Co Ty, nie poznajesz mnie?!
*wybacz, zbyt duże spożycie soku pomarańczowego, Twój rozdział i In The Closet nie działają na mnie korzystnie*
She wants to give it, DARE ME! Hehehehehermiona, nie zwracaj na mnie uwagi.
Widziałam, że użyjesz imienia "Daryl" *.* Kolejny z moich menżów się kłania, no to już jest jakieś cukierkowotęczowojednorożcowe kombo!
Proszę, nie każ nam czekać na następny rozdział tak długo. Ładnie, łądnie proszę jako Twoja żona.
Aha! I jeszcze jedna sprawa. Czekam na Ciebie grzecznie z tym komentarzem... No ale mordujo mnie. ._. Nawet konfa jest na fb "W SOBOTE NOWY ROZDZIAŁ" a sobota minęła i widzisz... Tak tylko mówię, że mój czas może być policzony. XD
Jeszcze raz dziękuję i do następnego, papa!
Malffu ♥
Witaj Yeaew...
OdpowiedzUsuńNa samym początku chcę ci powiedzieć, że ten rozdział jest... on mnie... no cóż, gdybym miała opisać go na tt wyglądałoby to mniej więcej tak:
hwgjshwjsowkospqnsbisosjiopnsnskzmnzudywmka
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
❤❤❤❤
No tak z grubsza. Pewnie dodałabym jeszcze, że mam ochotę cię udusić, ponieważ przeczytałam to wieczorem, a ten rozdział sprawił, że na pewno nie zasnę. A jutro kartkówka z hiszpańskiego... A ty masz ferie podła istoto. (Spokojnie Jane, doczeksz się wolnego. Oni wszyscy będą gnić w szkole jak ty teraz, a ty będziesz się lenić).
Spoko Yeaew, nie uduszę cię. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Co prawda mam na to straszną ochotę (albo przynajmniej na pozbawienie cię oczu za pomocą miksera... zawsze mnie korciło, żeby sprawdzić czy się uda...). Niestety jak na razie cię potrzebuje. A konkretnie twojego pisania. Tu i TAM. Obyś wiedziałam co mam na myśli leniu jeden.
Dobra. Odłóżmy na chwilę moje psychopatyczne myśli. Tylko na chwilę. I po mówmy o rozdziale. A więc... boję się. Wymyśliłaś coś takiego. Coś przez co z emocji na pewno nie zasnę, a z naszych rozmów na tt wnioskuję, że dopiero rozkręcasz ten sławny, długo oczekiwany wątek kryminalny. I to jak rozkręcasz!
Boziu kochana, czy oni handlują organami?!
Tego się szczerze nie spodziewałam.
I chcą wykorzystać Gabi w... fuj...
I w ogóle mam teraz tyle myśli i podejrzeń co do tego wszystkiego, ale nie chcę cię przestraszyć ani nie mam siły wypisywać wszyskigo. Pewnie i tak wymyślisz coś zupełnie innego, bo serio miałam 10000000004 pomysły na to czego może dotyczyć wątek kryminalny, ale na TO nie wpadłam. I pewnie bym nie wpadła.
Ross jesteś kretynem, który dla durnego serialiku na Disneyu poświęcił taką rolę! Jak tylko znowu się z nim zobaczę to tak mu do tyłka na kopię, że pomyśli dwa razy zanim odda taką rolę komuś innemu. Taką kasę mógł przynieść do domu... ech... ci faceci. Nawet nie zapytał mnie o zdanie, jak odrzucał tę rolę! Co za ignorancja!
Btw. Mam pytanie (tak, wiem, że pewnie nie odpowiesz): czy to, że CSI to serial kryminalny i w ogóle nie ma przypadkiem nic wspólnego z wątkiem kryminalnym?
Pewnie kiedyś się dowiem...
Pisanie piosenki opisałaś bardzo dobrze. Tak lekko i przyjemnie się czytało o tych ich trudnościach ;) Mi też coś nie pasuje od "because I wanna...". Ale wierzę w nich. Napiszą super singiel :))
Co dalej...
Chyba wszystko poza tym, że MASZ PISAĆ. SZYBCIEJ. WIECEJ.
JA NIE WYTRZYMUJĘ TEGO CZEKANIA.
Bardzo dobrze się składa, że masz te ferie. A jeszcze lepiej, że wiem, że masz te ferie. Pożegnaj się ze spokojem, bo dowiedziałam się, że masz mnóstwo wolnego czasu, co oznacza, że mogę cię męczyć o pisanie i nie wymigasz się szkołą. *złowieszczy uśmieszek*
Tak więc daję ci dwa tygodnie (2 tygodnie - skojarzenie z rozdziałem. Nie zasnę). Pisz. Błagam na kolanach i grożę jednocześnie.
Do następnego posta! - czyli oby jak najszybciej
Pozdrawia, osoba, którą nazywasz Jane <3
Rzeczywiście zaczęło się coś dziać. Nawet tak troszkę ogarniam, więc w sumie nie jest tak źle :D Po tym rozdziale chyba dość sporo spraw się wyjaśniło, prawda? Przynajmniej po części ^^
OdpowiedzUsuńCzuję, że będzie to ciekawa opowieść ;)
Do następnego ;3
To jest ekstra!!
OdpowiedzUsuńwant-cant-must.blogspot.com