30.08.2015

11. Backstage.

18.10.14r.

Kiedy zakończył się Heart Made Up On You Tour, czułem swego rodzaju pustkę. Tej energii, której doświadczałem podczas trasy, nie potrafił zastąpić nawet Austin&Ally. Uwielbiałem koncertowanie i chociaż kosztowało mnie ono dużo wyrzeczeń, to żałowałem, że kolejna trasa będzie za kilka miesięcy. Zdawałem sobie jednak sprawę, że potrzebuję chwili wytchnienia. Tą „chwilą” miał być czas podczas zdjęć do serialu, w który co kilka tygodni Andre wplatał jakiś koncert... a przynajmniej tak planowano.
Nikt się nie spodziewał, że nasz manager, dowiadując się o przełożonym terminie nagrywania, doda nam parę punktów do grafiku. O ile spotkania w sprawie nowej płyty czy też planowanej trasy promocyjnej były jak najbardziej zrozumiałe, tak niespodziewane koncerty, za które – swoją drogą – Andre dostawał wynagrodzenie... no cóż. Były niespodziewane. 
Do takich zaliczał się dzisiejszy w Mag!c Glow.
Nadal nie mam pojęcia, jak bez kilkumiesięcznego wyprzedzenia udało się Recke'owi załatwić show w jednym z popularnych klubów dla młodzieży. Nie byliśmy jakimiś gwiazdami pokroju Taylor Swift czy Katy Perry, które, gdyby tylko chciały, mogłyby mieć swoje show na dowolnej scenie o dowolnej porze. Albo Andre znał pewne wpływowe osoby, albo rzeczywiście nasza popularność jest naprawdę duża. Najchętniej obstawiłbym drugą opcję, jednak ta pierwsza była bardziej realna. Recke od zawsze był bardzo dobry w tym, co robi.
Kiedy tylko znaleźliśmy się w klubie, od razu zdziwił nas jego ogólny stan. Jak na lokal, w którym dzień w dzień pojawiają się nie do końca legalnie nastolatkowie pod wpływem procentów, spodziewaliśmy się jakiejś niskich lotów rudery, na którą budynek wyglądał od zewnątrz. Dobre wrażenie zrobił na nas nie tylko w miarę panujący porządek, ale też wystrój pomieszczeń bez zbędnych ozdób. Od samego początku można było wczuć się w imprezowy klimat dzięki grze świateł, które kolorowo migały w losowej kolejności mimo tego, że o tej porze nie było jeszcze klientów. Widocznie wszystko musiało być perfekcyjnie zorganizowane.
Po kilkuminutowym, szybkim spotkaniu z Andre, nasi rodzice, którzy tym razem przybyli do klubu razem z nami, zostawiając śpiącą Gabriele w domu, poszli od razu na balkon, gdzie podczas koncertu miał panować większy luz i spokój, my zaś musieliśmy już iść w stronę makijażystek, fryzjerek i reszty sztabu. Najchętniej wyszedłbym na scenę bez podkładu czy tuszu do rzęs, jednak wizja gwiazdy z jakimiś niedoskonałościami na twarzy kompletnie nie pasowała naszemu managerowi oraz ludziom z wytwórni. Podczas tych wszystkich zabiegów czułem się jak jakaś lalka, którą którą ktoś się bawi, układając fryzurę (którą zresztą planowałem później poprawić) i tuszując wybryki natury. Całe szczęście, że w kwestii ubioru pozostawili nam wolną rękę. 
- Ross, przestań się tak wiercić – mruknęła makijażystka z plakietką „Kylie”, poprawiając moje brwi. Wywróciłem oczami. - Tego też nie rób – dodała, odsunąwszy się ode mnie, by ocenić efekty swojej pracy.
- Co takiego złego jest w moich brwiach? - powiedziałem rozbawiony, zerkając naprzemiennie na brunetkę i na moje odbicie w lustrze.
- Chcesz wyglądać perfekcyjnie? To nie marudź – ucięła, przyglądając mi się jeszcze przez sekundę. Po chwili zdjęła ze mnie „płachtę”, która przypominała krojem śliniak dla noworodka i strzepała okruchy pudru na podłogę. - Okej, skończyłam. Już możesz marudzić. 
Mruknąłem pod nosem coś w stylu „dzięki za pozwolenie” i obróciłem się na fotelu plecami do luster, aby widzieć to, co się działo na backstage'u.
Do koncertu zostało ponad pół godziny, toteż nie zdziwiłem się panującym tutaj totalnym chaosem. Poza naszym managerem nie znałem nikogo z osób kręcących się dokoła mnie, jednak nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo. Widziałem, jak wszyscy dokładają wszelkich starań, aby nasz koncert wypadł dobrze. Chociaż ich jedyną do tego motywacją była zapłata, poczułem się wśród nich nieco pewniej niż wcześniej. Nie była to reakcja na stres - w końcu od dziecka byłem przyzwyczajony do występów publicznych; bardziej określiłbym to jako taką gwarancję udanego show, bo wiedziałem, że w razie komplikacji będzie można na nich polegać.
- R5 na scenę, robimy próbę dźwięku. Powtarzam...
Kątem oka spojrzałem na Rocky'ego, który podniósł się z fotela i skierował w stronę kotar oddzielających backstage od sceny. Zaraz za nim wstał Ratliff. Nie czekając na resztę zespołu, sam zrobiłem to samo.
Kiedy tylko stanąłem na deskach sceny, która okazała się być nieco mniejsza, niż przypuszczałem wcześniej, od razu podszedłem do statywu w jej centrum. Podczas gdy ja ustawiałem jego wysokość, młody pracownik ze słuchawkami na szyi podchodził do każdego z nas i podawał odsłuch douszny. Założyłem go, włączając przy tym mikrofon. Chwilę czasu zajęło nam ustawienie głośności, lecz kiedy wszystko było już przygotowane, znów zeszliśmy na backstage. Zostało piętnaście minut do rozpoczęcia koncertu. 
Usiadłem z powrotem na fotelu, podczas gdy reszta jeszcze raz przeglądała setlistę. Nagle poczułem na ramionach czyjeś dłonie, które powoli wędrowały na włosy, wywołując na mojej skórze przyjemny dreszcz. Już miałem się odwrócić, kiedy ktoś zakrył mi oczy.
- Niespodziewanka! - usłyszałem za sobą dziewczęcy chichot. 
- Laura? - mruknąłem, zdjąwszy drobne dłonie dziewczyny z mojej twarzy. Dziewczyna w odpowiedzi zaśmiała się, stając naprzeciwko mnie. - Laura! 
Cóż, muszę przyznać, że w zielonej koszuli bez rękawów oraz krótkich jeansowych spodenkach wyglądała naprawdę dobrze. Nigdy nie lubiłem, gdy nosiła spięte włosy, jednak tym razem wyjątkowo mi to nie przeszkadzało.
Szybko wstałem i uścisnąłem dziewczynę. 
- Nie istnieje takie słowo jak niespodziewanka, wiesz? - zaśmiałem się cicho, wypuszczając ją z ramion. - Co tutaj robisz?
- Wpadłam was posłuchać – uśmiechnęła się ciepło. - Dostałam cynk, że macie koncert i nie mogłam nie skorzystać z okazji.
- Laura! Miło cię znów zobaczyć! - krzyknęła Rydel, pojawiwszy się nagle obok mnie. Nie zastanawiając się długo, mocno przytuliła szatynkę. - Jak było w Nowym Jorku? Nie spodziewałam się, że tak szybko wrócisz.
- To długa historia...
- Ross, Rydel, wchodzicie za pięć minut – powiedział przelotnie Andre, idąc w stronę sceny. - Idźcie już do reszty. - Minął nas, znikając za drzwiami prowadzącymi do dźwiękowców.
- Pogadamy potem, muszę jeszcze dotrzeć na balkon. Chcę mieć na was dobry widok – Marano puściła do nas oczko, po czym szybko pocałowała Rydel oraz mnie w policzek i rzucając krótkie „do później”, poszła w stronę wyjścia. 
Razem z Delly podszedłem do chłopaków wyglądających ukradkiem zza kotary na publiczność. Miło było spojrzeć na zbierające się jeszcze tłumy pod pustą sceną, którą zazwyczaj zajmował Ryland... Cóż, brak supportu był dosyć niecodziennym uczuciem. Dawno też nie rozmawiałem z bratem na temat jego pobytu w Miami. Z jednej strony, chciałem zadzwonić do niego już kilka dni temu, bo jakoś dziwnie mi doskwierał brak RyRy'ego w naszym wspólnym pokoju, jednak z drugiej strony... nie chciałem mu przeszkadzać. Wiem, że gra w CSI była nowym wyzwaniem dla niego, gdyż jego doświadczenie aktorskie polegało na co najwyżej odgrywaniu świętego Mikołaja podczas bożonarodzeniowych spotkań z młodszymi kuzynami. Wolałem poczekać na jego sygnał. Chociaż...
Wyjąłem telefon z kieszeni i wystukałem numer Rylanda. Na połączenie nie mam już czasu, ale z SMSem powinienem jeszcze zdążyć.
„Hej bro. Jak żyjesz? Odezwałbyś się wreszcie.”
- Ratliff, za piętnaście sekund wchodzisz na scenę. Po twojej solówce idzie reszta. Macie spiąć już tyłki i czekać na sygnał.
Kątem oka spojrzałem na pracownika klubu, który przez kilka sekund lustrował wzrokiem telefon w mojej dłoni. Zrozumiałem aluzję, jednak nie miałem zamiaru chować iPhone'a z powrotem.
„Daj jakieś znaki życia, bo nie wiem, czy mam już świętować to, że mam wolny pokój.”
Wyślij.
- Ross, podaj rękę – mruknęła Rydel, ruchem głowy pokazując na położone jedna na drugiej dłonie jej i chłopaków. No tak, nasz „rytuał”. Prawie zapomniałem. 
- Gotowi? Ready, set, rock! - krzyknęliśmy. W tej samej chwili Ratliff wybiegł na scenę, zajmując miejsce za perkusją.
Nagle światła skierowały się na niego, a on sam zaczął uderzać w talerze. Od samego początku robił to szybko i zdecydowanie. Wszystkie jego ruchy były wyćwiczone, jednak teraz wyglądały bardzo naturalnie. Od samego Ellingtona biła pozytywna energia, którą sprawnie chwytał tłum i napawał się nią, lecz część przekształcał na okrzyki zachwytu w jego stronę. Nakręcali się wzajemnie, produkując jej coraz więcej. Zupełnie jak perpetuum mobile.
- R5, wchodzicie za dziesięć sekund, bierzecie instrumenty i stajecie przy statywach. Kiedy Rat kończy, zaczynacie. - Obok nas stanął ten sam mężczyzna co wcześniej, uważnie obserwując wskazówki swojego zegarka. - Trzy, dwa, jeden... teraz.
Znalazłszy się na scenie, od razu wykonałem to, o czym mówił pracownik. Słysząc ostatnie uderzenia z solówki Ella, przejechałem dłonią po gryfie. Kiedy światło zostało skierowane na mnie, zacząłem puszczać akordy. Na pierwszy ogień szło Things Are Looking Up
- You are a business, I was a start-up... - zacząłem, uśmiechając się do przybyłych w większości dziewczyn, na co reagowały piskiem i krzykiem. - … I need a coffe, you are a Starbucks, a Starbucks... Dobry wieczór LA! You were a Record, I was a remix... 
Nawet nie wiem, kiedy zaśpiewaliśmy całą piosenkę, a potem przeszliśmy przez Pass me by i Here Comes Forever do reszty utworów. Wszystko działo się zdecydowanie szybko, tak że nie byłem w stanie dokładnie zapanować nad tym, co robię. Miałem wrażenie, jakbym był w jakimś transie. Nie myślałem o śpiewanym tekście czy granych akordach. Robiłem to mechanicznie.
Gdyby życie gwiazdy popu opierało się tylko na tej wymianie energii między mną a fanami... 
Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

*

- Ross, dzisiejsze show... Po prostu wow! - Laura zawiesiła się na mojej szyi. Siłą rzeczy ją przytuliłem, chociaż w tej chwili nie myślałem o niczym innym jak o zimnym prysznicu. Krople potu spływały po mnie niczym wodospad, a t-shirt przykleił się do mojego ciała. Niestety, takie luksusy jak kąpiel miały być dla mnie dostępne dopiero w domu. - Stay With Me zmiotło wszystkich! Jestem naprawdę pod wrażeniem.
- Dzięki, Laur – odpowiedziałem, zdejmując z mojego ciała wilgotną koszulkę. Złapałem ręcznik, który w międzyczasie rzucił mi Riker, i wytarłem się, chcąc czuć się chociaż odrobinę chłodniej i świeżej. - Mam nadzieję, że jednak nie zwaliłem za bardzo Sex On Fire, bo w drugiej połowie kompletnie zaczął mylić mi się tekst. 
Zaśmiałem się pod nosem, widząc, jak dziewczyna próbuje odwrócić wzrok od mojego nagiego torsu.
- Nie znam tekstu i nic nie zauważyłam... no, może trochę, jak dwa razy powtórzyłeś ten sam wers. To było podejrzane – zachichotała, rozglądając się po backstage'u. 
Teraz oprócz naszego zespołu i rodziców znajdowało się tutaj tylko kilku pracowników, którzy nie zwracali na nas większej uwagi. Dwoje z nich zajmowało się składaniem i chowaniem instrumentów, mikrofonów i reszty sprzętu, zaś pozostali poświęcali całe zainteresowanie stronie technicznej występu zatrudnionego na dzisiejszy wieczór DJ'a. Młodzież chyba świetnie się przy nim bawiła, bo ciągłe krzyki i stukanie szklanych butelek z alkoholem dało się usłyszeć nawet tutaj. Przez chwilę pomyślałem, aby nie wracać do domu i wyluzować się w towarzystwie promili razem z nimi, jednak przed oczami stanęło mi jutrzejsze spotkanie w sprawie albumu. Rodzeństwo zamordowałoby mnie za powtórkę akcji sprzed kilku dni. Swoją drogą, chętnie jeszcze raz porozmawiałbym z tym gościem, którego widziałem wtedy po koncercie w Ramone. Kompletnie nie pamiętałem czego dotyczyła nasza rozmowa ani w którym momencie ją przeprowadziliśmy, ale miałem wrażenie, że był z niego świetny rozmówca. W podświadomości czułem, że jeszcze kiedyś spotkam tamtego człowieka. 
- Okej, ja się będę już zbierać – powiedziała szatynka, podczas gdy ja zakładałem drugą koszulkę. - Taksówka już na mnie czeka...
- Właściwie my też już idziemy. - Rydel oparła się o moje ramię. - Miło że wpadłaś – uśmiechnęła się, podchodząc do Marano i przytulając ją na pożegnanie. 
- Nie ma sprawy. - Trwały w tej pozycji, dopóki moja siostra nie stanęła obok mnie. - To co, Ross? Do zobaczenia na planie? - zapytała, kiedy ją uścisnąłem po raz drugi.
- Do zobaczenia na planie – mruknąłem do jej ucha, zanim zdążyła się ode mnie odsunąć. Laura uśmiechnęła się jeszcze i, machając do rozmawiających z rodzicami chłopaków, wyszła z pomieszczenia. 
Dwie minuty później siedziałem już w samochodzie Rikera razem z nim, resztą rodzeństwa i Ratliffem. Rodzice zajęli drugie auto, którym mieli jeszcze podjechać na chwilę do kuzynów, przy okazji zahaczając o stację paliw. 
Podróż spod Mag!c Glow do domu nie trwała zbyt długo, chociaż ruch skutecznie ograniczały korki. Przez cały ten czas nie rozmawialiśmy za wiele, toteż całą drogę niemal na maksymalnej głośności słuchaliśmy jakiegoś radia z rockowymi kawałkami, które właśnie robiło maraton z najpopularniejszymi piosenkami lat dziewięćdziesiątych. Większość z tych utworów znałem i zdarzało mi się je nucić pod nosem.
Gdy byliśmy już na miejscu, od razu skierowałem się na górę. Dochodziła dopiero dziesiąta, jednak rodzice prosili, abym sprawdził, jak się czuje Gabrie. Mama wspominała coś o środkach przeciwbólowych, które dała Gabriele rano, i bała się reakcji jej organizmu, chociaż ja uważałem, że nie ma się czym przejmować. Moja rodzicielka zawsze była opiekuńcza. Czasami było to męczące, lecz wiedziałem, że w ten sposób okazywała nam swoją miłość.
Otworzyłem drzwi do mojego pokoju i podszedłem do łóżka Rylanda, na którym leżała szatynka. We wpadającym przez okno świetle latarni ulicznych zauważyłem zamknięte oczy dziewczyny. Spała otulona kocem, oddychając nierówno i od czasu do czasu cicho wzdychając przez sen. Wyglądała niewinnie, a zarazem trochę przerażająco z powodu ran na twarzy. Największa z nich zaczynała się obok ucha i ciągnęła wzdłuż lewej strony twarzy. Samo patrzenie na nią bolało, co więc musiała przeżywać Gabriele?
Mimowolnie dotknąłem ręką jej policzka i delikatnie pogłaskałem.
Czuje się dobrze. Możesz już sobie pójść, Ross.
Raz jeszcze spojrzałem na śpiącą dziewczynę, po czym powoli zacząłem iść w stronę drzwi. Już miałem zamiar je zamknąć, gdy w pewnym momencie usłyszałem stłumiony dźwięk tłuczonego szkła.
Zaraz... dźwięk tłuczonego szkła?
Szybko pchnąłem drzwi z powrotem.
- O holender.
Szyba w oknie była doszczętnie zniszczona, a odłamki szkła różnej wielkości znajdowały się niemal na całej powierzchni pokoju. Zakląłem, podchodząc do zbitego okna i uważając przy tym, by nie nadepnąć przez przypadek na któryś z okruchów. Wyjrzałem na zewnątrz, jednak nic konkretnego nie rzuciło mi się w oczy. Sprawca musiał tu być, nie zdążyłby jeszcze uciec. Choroba jasna, tylko kto nim był?
Nagle przypomniałem sobie o śpiącej Gabriele; momentalnie odwróciłem się w jej stronę. Szatynka poruszyła się niespokojnie, jednak nie otworzyła oczu. Odetchnąłem, gdy w okolicach jej łóżka nie zauważyłem żadnych odłamków. Miała szczęście.
Chciałem wycofać się z pokoju, jednak coś twardego obiło mi się o stopę. Schyliłem się i podniosłem ów przedmiot, przyglądając się mu w nocnym świetle. 
Kamień owinięty kartką. No proszę.
Odrzuciwszy kawałek skały za okno, rozwinąłem zmięty papier, oglądając go z każdej strony. Wyglądał jak kartka z jakiegoś słownika medycznego. Zamachnąłem się, by ją wyrzucić do kosza, gdy zauważyłem jakieś krzywe litery w rogu strony.
Męcząc w ciemności wzrok, powoli odczytywałem zapisane wyrazy.

Wiemy, że to Ty zabrałeś dziewczynę spod Annelise's Cafe. Masz dwa dni, aby ją odstawić w to samo miejsce. Później porozmawiamy inaczej.

To chyba jakiś żart.

Kręcąc głową, wyrzuciłem papier do śmietnika.

***

Witam was w tę ostatnią sobotę wakacji. ;)
Nie ukrywam, że zależało mi na wstawieniu nowego rozdziału przed początkiem września. Ostatnio kompletnie nie mam weny, a przynajmniej na R5ff. Inne story mam już w planach i ukaże się moooże za kilka miesięcy. Zobaczymy jeszcze.
Mam wrażenie, że ten rozdział to w większości chłam. Pomijając, że miał wyglądać inaczej (miał być kiss Rydellington, oops), ale nie chcę wam dawać chłamu, nie lubię dawać chłamu, ew. Kiedyś go będę poprawiać.
(Taka ciekawostka - ten rozdział był rozpisany już pół roku temu (y)).
Poza tym, co tam u was? Ostatnio wasza aktywność spadła i myślę, czy by nie usunąć bloga, napisać parę rozdziałów na zapas i poprawić te stare, a na końcu zacząć publikację od nowa. To nawet miałoby sens, mogłabym się skupić wtedy na tych innych historiach, które planuję.
Co do mojego komentowania - mam zaległości, i know. Spróbuję je nadrobić. Tylko nie wiem, czy mi wyjdzie, nah.
~Yeaew
PS. Wiecie, że już niedługo mija rok od prologu R5ff? Wow, całkiem szybko zleciało.

3 komentarze:

  1. Pierwsza, a jakże!
    Witam Cię, Yeaewku w ostatni dzień wakacji (fuj).
    A więc...
    Kiedy zaczęłam czytać ten rozdział, pomyślałam sobie: to chyba kolejne "yeaewkowe polowanie wody", ale przeczucie i rozmowy z tt mówią mi, że dziewczyna zaraz się rozkręci.
    No i się rozkręciłaś, My Dear!
    Choć wiem, że to jeszcze nie wszystko no co cię stać. (Ale proszę nie zabijaj, proszę, pamiętaj o moich "groźbach")
    Wracając do teraźniejszości:
    Pisałam już, że uwielbiam twój styl pisania? Tak.
    A że wszytko co piszesz jest takie... naturalne, prawdziwe? Że czytelnik myśli sobie: tak, dokładnie tak to było, na pewno? Tak.
    Ale napiszę to jeszcze raz. Bo to co wyprawiasz jest niesamowite. Początek rozdziału doskonale oddaje codzienność Rossa. Doskonale wychodzi Ci pisanie z jego perspektywy. I w dodatku postać zachowuje się dokładnie tak jak w rzeczywistości. Gwiazdorzy, jest przemęczony, myli tekst... Fragment o makijażu - pomyślałam sobie, że dokładnie tak musi myśleć prawdziwy Shor. Wszystkie te przygotowania, opis trasy, wszystkie te opisy... po prostu uwielbiam.
    A opis (powtórzenie, sorry, nie myślę trzeźwo) koncertu króluje nad tym wszystkim. Mimo, że nigdy nie widziałaś tej energii na żywo, oddałaś jej przepływ wyjątkowo prawdziwie. Jesteś jedną z bodajże dwóch bloggerek, u których przeczytałam coś takiego.

    Jestem ciekawa co się dzieje u Rylanda. On żyje, prawda? Boże, on nie może być martwy! Nie zabiłaś go, prawda?!
    Dostanę paranoi. To wszystko twoja wina!

    Marano. I przepadam za nią. Egh... ale spokojnie, potrafię czytać fanfici z nią o ile są dobre i bez rasowej blogaskowej Raury. U ciebie się raczej tego nie obawiam.
    Tylko co ona się tak do niego klei?
    Pewnie jest członkiem mafii...

    I wracamy do domku. Szczerze mówiąc, myślałam, że ktoś porwie Gabriele pod czas ich nieobecności. A tu... nic. Serduszko Rossiaczka skacze sobie salta i przygotowuje się na konferencje z rozumem. Normalka. Ale urocza.

    A na końcu BUM! No to jest zakończenie. Chwalę cię jako wyszkolona przez ciebie sadystka, nie jako czytelnik, który czuje sympatię do postaci i boi się jej śmierci.
    Jestem ciekawa co zrobi Rossy. Powie Stormie, to oczywiste. Złota kobieta wszystkiemu da radę. Ale czy powie Gabriele? Nie sądzę. To już ten moment, w którym główny bohater popełnienia jakiś głupi błąd i sam wpędza się w kłopoty?
    Boję się, że ten moment już nastąpił. I znowu spotkamy tego "wspaniałego rozmówcę". Czemu ja się śmieję? Przecież jestem przerażona.
    Ale jako bloggerka naprawdę chylę czoła.
    To chyba mój ulubiony rozdział.

    Pochwalę jeszcze gify, bo są urocze.

    A ROZDZIAŁ NIE JEST CHŁAMEM. Jeśli uważasz, że mogłabyś napisać lepszy to ukłonię się jeszcze raz. I napiszę wiesz na twoją cześć. W końcu jestem największym fanem Yeaew, co nie?
    Ale ostrzegam, że nawet to nie uchroni Cię przed moim gniewem z powodu braku Rydellington. Dlaczego napisałaś, że miał być, ty sadystko?!

    I na sam koniec błagam, zaklinam Cię na wszystko: NIE USUWAJ BLOGA! PISZ, CHOCIAŻ DLA MNIE. MUSZĘ POZNAĆ ZAKOŃCZENIE. MUSZĘ, ROZUMIESZ? PROSZE CIĘ, ZACZEKAJ ZE SWOIMI DRASTYCZNYMI PLANAMI.

    Życzę Ci szczęśliwej rocznicy (jakkolwiek to brzmi).
    Żegnam, do następnego. Oby był szybciej.
    Twoja zawsze wierna czytelniczka.
    Pozdrawiam!
    ~ Jane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Wybacz moją gramatykę i błędy.

      Pisałam ten komentarz prawie godzinę, wiesz?

      Usuń
  2. Super rozdział :*
    Wiesz co Jane napisała wszystko co powinno się znaleźć w komentarzu.
    Masz nadal pisać.
    I żaden rozdział to nie chłam.
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz = Motywujesz :)

Layout by Tyler