22.07.2015

10. It's just hangover.

15.10.14.

Jaki był najgorszy rodzaj bólu, z którym miałeś do czynienia? Ściskanie, pieczenie a może łamanie? Cóż, ja ostatni raz złamałem rękę, gdy miałem cztery lata. Nie pamiętam tego, ale Riker twierdzi, że nie wrzeszczałem jak kot, któremu ktoś zatrzasnął ogon między drzwiami. Tak do końca może nie mógł mieć porówniania, bo nigdy nie mieliśmy kota, ale mimo tej drobnej nieścisłości ufałem mu, że przeszedłem to jednak w miarę spokojnie. Piętnaście lat później, a konkretnie piętnastego października, czyli dzisiaj, miałem ochotę zrobić to samo co ten kot, sprzedając sobie jeszcze siarczysty policzek na przyszłość. Nie dość, że mój język był tak wysuszony jak pięty Edypa, to miałem wrażenie, że za dosłownie chwilę ktoś rozwali moją pulsującą czaszkę i wyjdzie z niej niczym Atena z głowy Zeusa. Może nie jestem człowiekiem, tylko mitycznym bogiem greckim w ciąży, która przebiega w środku głowy i właśnie nadszedł czas porodu?
Nie... Stop. 
Ross, zacznij myśleć. Alkohol nie działa na ciebie za dobrze.
- Ała. - Tyle byłem w stanie powiedzieć, próbując otworzyć oczy. Kto wpuścił tu tyle światła? W ogóle gdzie jestem? Która godzina? Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, był koncert... w sumie zabawne, że w takim prestiżowym lokalu ktoś jednak odważył się rzucić bieliznę na scenę.
Nie otwierając oczu, przekręciłem się z trudem na drugi bok. Nie zmniejszyło to mojego bólu, wręcz przeciwnie – nowa fala uderzyła we mnie dosyć solidnie. Syknąłem, dając upust niecenzuralnym słowom znajdującym się w mojej głowie od kilkudziesięciu sekund.
Mam już tego dosyć. Choroba jasna, serdecznie dosyć.
- Ross? - Czyjś cichy głos jak echo zaczął odbijać się w mojej głowie. Lekko uchyliłem powieki, odwracając głowę w stronę źródła hałasu. Ałć. - Wszystko w porządku?
Opierając się plecami o ścianę, odwrócona w moją stronę Gabriele patrzyła na mnie pytająco. Była przykryta cienkim kocem i dosłownie otulona spływającymi kaskadami włosami. Siedziała naprzeciwko mnie z lekko rozchylonymi ustami. Strupy na jej twarzy nieco pociemniały i, szczerze mówiąc, wyglądały okropnie. Musiały jej w jakiś sposób przeszkadzać, gdyż co chwilę marszczyła nos i od czasu do czasu dotykała opuszkami palców swoje policzki. 
- Umieram – jęknąłem po chwili, czując jakieś zażenowanie. Chociaż ból nie ustępował, zacisnąłem zęby i powstrzymałem się od przekleństw. Nie wypada. - Jak się czujesz? 
- Lepiej. - Poprawiła wchodzące w jej oczy loki. Na chwilę spuściła wzrok, jakby zastanawiała się nad słowami, które chciała za chwilę powiedzieć. - T-twoja mama wspomniała – ach, naprawdę nie wiem, czemu poruszam ten temat teraz - że jeśli chcę, to mogę z wami zostać – powiedziała cicho, jednak po chwili szybko dodała: – ale wyjadę. Rozmawiałam z rodzicami.
- Kiedy? - chrząknąłem zdziwiony, trzymając dłoń na pulsującym czole. 
- Wczoraj. Zostałam z twoją mamą... - urwała, wpatrując się w okno. 
- Rozumiem.
Miałem wrażenie, że Gabriele nie mówi całej prawdy, chociaż, szczerze mówiąc, nie miałem do tego żadnych podstaw. Od samego początku wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że o ile jej stan zdrowia się w miarę szybko poprawi, tak jej psychika... w najlepszym przypadku jest w porządku. W najlepszym, bo choć nie znałem jej przeszłości, przeczuwałem kłopoty. Nikt z nas nie wiedział, co się z nią działo, zanim trafiła do nas, ale mieliśmy świadomość, że to zdecydowanie nie była prosta sprawa. Nie chcieliśmy jej o to pytać, w każdym razie - jeszcze nie teraz. Mimowolnie przed oczami pojawiło mi się nasze pierwsze spotkanie... Widziałem, że uciekała. Ale przed czym?
- Ałć - jęknąłem, marszcząc nos. 
Gabrie popatrzyła na mnie zmartwiona.
- Coś się stało? 
- Nie... to tylko kac. - Zdobyłem się na odrobinę wysiłku i machnąłem ręką. - Która godzina? 
- Koło czternastej.
- O Holender.
Poderwałem się gwałtownie, fundując sobie tym samym gratisową dawkę cierpienia. Przez chwilę czarne plamy pojawiały mi się przed oczami. Próbując zwalczyć je częstym mruganiem, powoli zsuwałem się z łóżka. Chciałem w jakiś sposób dotrzeć do łazienki i przemyć twarz zimną wodą, abym mógł stanąć chociaż na pierwszym stopniu schodów do trzeźwego myślenia. 
Ups, coś ci nie wyszło.
- Choroba jasna! - zawyłem, dotykając nosem drewnianych paneli. Mimo że nie pierwszy raz zaliczyłem upadek z łóżka, ten wydawał się być najbardziej bolesnym. Czułem silny puls w lewym kolanie i prawym nadgarstku, o który obiło się moje czoło. Coś zawirowało w mojej głowie, powodując nudności. Borze, nie.
- Ross? - Cicho, Gabriele. Nie przeciążaj mojej głowy swoim chichotem, bez względu na to jak uroczo on brzmi. - Ross... - Cicho, już. Ja nic nie robię. Po prostu... leżę na podłodze.
- Żyję – mruknąłem, nie odrywając twarzy od paneli. 
Nie mam siły.
- Aż tak wczoraj zabalowałeś, że wylądowałeś na podłodze, Ross? - parsknął Rocky. Odwróciłem głowę w stronę drzwi, o których framugę się opierał. - Wstawaj, za dwie godziny idziemy do studia, musimy dopracować tę ostatnią piosenkę na album. - Podszedł do mnie i stopą lekko pchnął moją głowę, przez co wywołał niewielkie, ale jednak, nudności. 
Chciałem już otworyć usta i coś powiedzieć, ale brat wyminął mnie i podszedł do Gabrie, by wziąć ją na ręce i gdzieś zanieść. Poza tym bałem się, że resztki pokarmu podejdą mi do gardła i bez zaproszenia zechcą opuścić swoje dotychczasowe mieszkanie. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, powoli się podniosłem i, przytrzymując się różnych przedmiotów czysto asekuracyjnie, dotarłem do znajdującej się naprzeciwko mojego pokoju łazienki.
Cóż... muszę przyznać, że w samą porę.

*

- Fuj, ciągle mam jakiś ochydny smak w ustach po tym „cudownym” napoju na kaca – mruknąłem, zamykając drzwi samochodu. 
Znaleźliśmy się pod studiem punktualnie o czwartej. Szczerze mówiąc, nadal nie wiem, jakim cudem udało mi się jako-tako wytrzeźwieć w ciągu tych dwóch godzin. Chyba rzeczywiście była w tym zasługa specyfiku mamy, bo aspiryna tylko częściowo uśmierzyła ból. Nie czułem się jeszcze idealnie, ale na tyle dobrze, że głośniejsze dźwięki potrafiłem jakoś wytrzymać. 
Studio było piętrowym budynkiem o nieskomplikowanej budowie – parter pełnił rolę typowego studia, zaś na górze znajdowało się biuro, coś na kształt kuchni z nieskończonymi zapasami kawy oraz pokoje, do których nie mieliśmy wstępu. Nie był to główny ośrodek naszej wytwórni, pełnił raczej rolę mniejszego „oddziału” do przećwiczenia piosenek na płytę czy też nagrania próbnego demo. Rzadko kiedy można tu spotkać kogoś innego niż recepcjonistów oraz... nas. Przychodziliśmy tu dosyć często i chyba zdobyliśmy już zaufanie niektórych pracowników, gdyż bez problemu dorobili nam dodatkowe klucze. 
Riker wyjął komplet z kieszeni.
- Coś jest nie tak, nie mogę ich otworzyć – mruknął po chwili, szarpiąc zamek. W końcu zrezygnowany nacisnął klamkę, niemalże wpadając do środka studia. - A jednak! - powiedział, podnosząc się z podłogi. 
Wywróciłem oczami, mijając brata. Środek mamy działał tylko na ciało, nie psychikę. Nie miałem jeszcze nastroju na żarty.
Delikatne lampy na korytarzu były włączone, a z głębi korytarza słychać było zduszone, rockowe dźwięki. Poczułem zapach mocnej kawy oraz spalonego czajnika eletrycznego, a to oznaczało tylko jedno – ktoś był na recepcji.
- R5! Jak dawno was nie widziałam! 
- Ciebie też miło widzieć, Elise... - Nie powiedziałem nic więcej, gdyż już po chwili znalazłem się w objęciach brunetki. Nie zdążyłem nawet odwzajemnić uścisku, kiedy Elise podbiegła do reszty zespołu. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Elise pracowała tutaj od kilku lat, a może raczej: dorabiała, bo w każdej wolnej chwili poświęcała się swojemu hobby, jakim jest... makijaż. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby przyszła do studia bez lakierów do paznokci czy kilku kosmetyków. Można powiedzieć, że, pracując tutaj, odpoczywała od bycia sekretarką jakiegoś biznesmena (co było jej głównym fachem). Szczerze mówiąc, za każdym razem, gdy ją widziałem, zastanawiałem się jak to możliwe, że w tym drobnym ciele mieści się tyle energii i radości. Elise po prostu nie dało się nie lubić.
- Co tam? Dobrze, że wpadliście. Nudziłam się tu okropnie – powiedziała, wracając na swoje miejsce za ladą. - Właśnie kończę moje nowe paznokcie...
- Są boskie – przerwała jej Rydel, pochylając się nad brunetką. 
- U nas jakoś idzie, pracujemy nad nową płytą – zignorowałem dziewczyny, rozsiadłszy się na skórzanej kanapie. - Przyszliśmy właśnie jakoś skończyć ostatnią piosenkę.
- Tak? Jaką? - zapytała Elise, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia. Już miałem odpowiedzieć, kiedy dziewczyna znów się odezwała. - Ach, wybacz, że Ci jeszcze przerwę, ale przypomniało mi się, że Andrew kazał wam przekazać tę kartkę... Rydel, możesz ją wziąć? Lakier mi jeszcze nie wysechł... No i chodzi o coś z koncertami. 
Riker i Rocky natychmiast otoczyli Delly, próbując rozszyfrować niechlujne pismo Andrewa. 
- I co? - zapytałem po chwili, nie ruszając się z miejsca. 
- Nic. - Riker wzruszył ramionami. - Nowe koncerty i tyle. Później to wszystko dokładnie ogarniemy, teraz zajmijmy się ostatnią piosenką na album. - Wziął kartkę z rąk siostry i schował do kieszeni. - Kto tam teraz gra? - Ruszył głową, wskazując drzwi do sali nagraniowej.
- Joywave. Pracują nad kolejną piosenką. - Elise zerknęła na nas zza lady. - Hej, mówicie coś o nowym singlu? O czym jest? Jak brzmi? Zaśpiewajcie coś! - niemalże krzyknęła, ekscytując się tym, co mówi. Czasami miałem wrażenie, że dwudziestosiedmiolatka nie tylko wygląda na nastolatkę, ale też i zachowuje się jak przeciętna fanka na naszych koncertach. Bywało to irytujące, ale też miało swój urok. Gdyby Elise była tylko trochę młodsza, mógłbym się z nią nawet umówić.
- Na razie nie mamy nic sprecyzowanego – zaczął Rocky, jednak, widząc błagalne spojrzenie brunetki, zaczął nucić: - Today I feel like running naked through your street, because I wanna see you, wanna see you...
- Świetnie się zapowiada! - Klasnęła. - Serio. Ale moim zdaniem tekst jest trochę dziwny. Kto normalny chce się przebiec nago po ulicy, żeby zobaczyć się z dziewczyną? Prędzej zwróci na siebie jej uwagę, choć może trochę w zły sposób – mruknęła, machając delikatnie dłońmi dla szybszego schnięcia lakieru. 
Riker zamyślił się, opierając się o ladę. Elise miała rację, ten fragment nie miał sensu, nawet jako metafora. Szczerze, nie sądziłem, że pisanie ostatniego utworu na nasz krążek będzie tak skomplikowane. Zazwyczaj nie mieliśmy problemów ze skomponowaniem tekstu, bo przelewaliśmy na papier swoje uczucia, jakieś przejścia, czasem też przekształcając nasze inspiracje. Bieg nago przez ulicę po to, aby spotkać się z dziewczyną był... no cóż, kiepski. Ale bieg nago przez ulicę, aby zwrócić na siebie uwagę... to brzmi dobrze. 
Zacząłem pod nosem nucić nową wersję tekstu na tyle cicho, by hałasy zza ściany zagłuszyły moje mruczenie. Tak, to było dokładnie to, czego szukaliśmy.
Today I feel like running naked through your street, to get your attention, oooh...
- Siema, chłopaki! - Daniel z rozmachem otworzył drzwi od sali. Za nim wyszli Benjamin, Sean, Joseph oraz Paul - pozostali członkowie Joywave. Nie za bardzo interesowałem się ich zespołem, jednak pamiętam, jak na jednym koncercie robili komuś za support. Cóż, charakterystyczny wygląd Danny'ego zapadał w pamięci. - Jak tam? Słyszeliście nasz nowy kawałek? 
- Jasne. - Rydel chrząknęła, chcąc zwrócić uwagę na swoją obecność. Moja siostra nie lubiła być ignorowana, była w końcu jedyną dziewczyną wśród nas. - Całkiem nieźle gracie – dodała, kiedy Dan się do niej uśmiechnął.
- Jest mega! - krzyknęła Elise. - Wasza nowa płyta będzie odlotowa.
- Miło to słyszeć. Jutro idziemy ją nagrać – rzekł Benjamin, po czym zerknął za zegarek. - No, panowie, musimy się zbierać. Pizza u Polly się sama nie zje – zaśmiał się, ściskając dłoń każdemu z nas. - Narazie!
- Cześć – mruknąłem, podniósłszy się z kanapy. Momentalnie znalazłem się przy drzwiach do pomieszczenia. Muszę jak najszybciej zapisać gdzieś ten tekst. - Do zobaczenia później, Elise – powiedziałem jeszcze, zanim przekroczyłem próg sali nagraniowej.
Podczas gdy Ratliff zamykał drzwi, stanęliśmy przy swoich instrumentach. Na szczęście (jakkolwiek kuriozalnie to zabrzmi) Joywave nie posprzątali po sobie rozłożonego sprzętu, dzięki czemu oszczędziliśmy trochę czasu na podłączaniu głośników i strojeniu gitar. Podczas gdy Rydel zajmowała się ustawieniami keyboarda, Ratliff odsłaniał kotarę z perkusji, a moi bracia asekuracyjnie sprawdzali brzmienie gitar, szybko chwyciłem jakąś kartkę z kolumny i ołówkiem zacząłem zapisywać nowy tekst. Today I feel like running naked through your street, to get your attention, ooh... Może jeszcze – I dream on, dream about you...
- Ross, chodź już – rzekł Riker, podając mi gitarę. - Mam pewien pomysł, jeśli chodzi o tekst – zaczął, kiedy byliśmy już w komplecie. - Może today I feel i tak dalej zamienimy na today I wanna turn your skies from gray to blue...
- ...And If it rains on you, I'll be your coat – dokończył Rocky. Zadowolony zaczął coś bazgrać w swoim zeszycie. - Dobre, mamy to. 
- Ja bym tamtego początku tak nie wykluczała, tylko trochę zmieniła. Zresztą pomysł Elise był dobry – mruknęła Rydel, grając na klawiszach wymyślony wcześniej refren.
- Today I feel like running naked through your street, to get your attention, ooh – zanuciłem, wystukując palcami rytm na gitarze. 
Riker kiwnął głową.
- Widzę, że dzisiaj mamy niezłą wenę twórczą. Okej, zwrotkę mamy już za sobą. Co teraz? Robimy „przedrefren”?
- Myślałem o tym – mruknął Rocky, wyjmując z kieszeni kolejną kartkę. - Może coś w stylu I have a lot of time today, so-oh tell me where to meet, or did I mention? 
- Ej, brzmi to całkiem dobrze – zauważył Riker. - Ale może zamiast w molu, zaśpiewaj to w durze. To powinna być pozytywna piosenka, a nie marsz pogrzebowy.
- Dobra, melodię się jakoś poprawi, grunt, żeby tekst był ogarnięty. - Brat znów zaczął kartkować swój zeszyt. - W ogóle myśleliście już trochę o tytule, czy dopiero na końcu go ustalamy?
- Myślałam – przytaknęła Delly, opierając się o instrument. - W bridge'u jest let mi take your picture, baby... więc może tak po prostu Picture?
Pokręciłem przecząco głową. Wydawało mi się, że Picture nie oddaje „ducha” tej piosenki. To powinno być coś, od czego każdy się uśmiecha. Cały utwór powinien taki być - pozytywna energia od nas dla naszych fanów. Powinniśmy jeszcze poczekać z ułożeniem tytułu... Chociaż...
Nagle mnie olśniło.
- I wanna see your smile – zaśpiewałem, grając akustycznie melodię refrenu. Riker popatrzył na mnie zdziwiony, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
To jest to.
- Smile.
***


Cześć. c:
Jak mijają wam wakacje? Ja zostałam wyssana z prawie każdej możliwej weny, z resztek powstał ten tekst wyżej. Określam go jako "rozdział przejściowy", który jednak musiał się pojawić, żeby akcja ruszyła dalej. W ogóle męczące jest to ciągłe pisanie tego wstępu, ugh. Najchętniej od razu przeszłabym do głównego tematu, ale cóż... tyle jeszcze rzeczy trzeba ogarnąć po drodze... Ech.
Bloga nie zawieszam i nie planuję. Chcę napisać chociaż jedną historię, którą skończę. Taki challenge. Nie ukrywam, że komentarze do tego motywują, ale nie będę was do niczego zmuszać. Jak nie macie czasu, to zapraszam do ankiety obok. A jak nie, to nie.

Pozdrawiam, ~Yeaew

1 komentarz:

  1. Witam Cię serdecznie po dłuuuuuuuugiej (a może tak mi się tylko zdaje) przerwie!

    Masz pojęcie jak ja się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że coś opublikowałaś?
    Tylko, że spodziewałam się czegoś... no więcej. Na przykład ciągu dalszego pościgu, informacji o tym kim jest ten facet itd.
    Ach, ty moja sadystko. Pewnie miną jeszcze miesiące pełne nerwów i niepewności zanim się tego dowiem. :/
    A propos: Gabriela nie wyjdzie. NO WAY. Jeśli będzie trzeba to przykuję ją kajdankami do całego R5, a ostatniego z nich do Stormie, Stormie do Marka, Marka do Rylanda (sprowadze go specjalnie do LA), a Ryry'a do ich domku! Jestem w pełni świadoma tego do czego się zobowiązuje i zrobię to, zobaczysz.

    Ogólnie wrażenie po przeczytaniu Rossdziału: przyjemny.
    Naprawdę. Skacowany Ross (10 punktów za opis kaca :) ), żarty Rikera i Rocky'ego, pisanie piosenki - to po prostu czysty geniusz, odpisałaś to z taką... naturalnością, że gotowa jestem założyć się o wszystko, twierdząc, że tak właśnie wyglądało pisanie Smile w rzeczywistości (mimo że sama aktualnie pisze o tym samym procesie) - wszystko to złożyło się w idealną, łatwą do czytania całość. Masz takie lekkie pióro. Klawiaturę. Mniejsza o to.
    A jak mijają moje wakacje? Czuję się dobrze, nawet bardzo, lecz niestety jak na razie nie udało mi się zrealizować moich planów.
    Za to Sometime Last Night wyszło świetnie, więc... jeszcze jeden powód do radości.
    Całuski, trzymaj się ciepło i niech wena cie nie opuszcza, ~ Jane

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz = Motywujesz :)

Layout by Tyler