Po
chwili zastanowienia wzruszyłem ramionami. Nie będę jej szukał - nie mam po co.
Wróciłem do pokoju hotelowego. Rocky’ego i Ratliffa zastałem w tej samej śpiącej pozycji, w której widziałem ich wcześniej. Postanowiłem ich nie budzić, a samemu się choć chwilę zdrzemnąć. Wręcz padłem na łóżko i dopiero teraz zacząłem odczuwać znużenie. Momentalnie zamknąłem powieki.
Nagle poczułem uderzenia w twarz i biodro. Napastnicy nie żałowali swojej siły. W pewnym momencie spadłem na twardą, drewnianą powierzchnię. Momentalnie otworzyłem oczy.
- Zwariowaliście?! – krzyknąłem do Rocky’ego i Ellingtona. Bruneci wręcz płakali ze śmiechu, nie przestając okładać mnie poduszkami.
- Wstawaj, szkoda dnia! – Usłyszałem z ust Ella. Zaraz wam będzie szkoda waszych pustych łbów!
Nie ociągając się wstałem i szybkim, sprawnym ruchem wyrwałem bratu poduszkę. Czując w sobie pokłady energii, zacząłem uderzać ich własną bronią. Nie waliłem na oślep, wręcz przeciwnie; I całkiem dobrze mi to szło.
- Okej, już starczy. Przestań! – krzyknął Ratliff . Nadal się śmiał. – Co cię napadło?
- No nie wiem… może jacyś dwaj idioci, podczas gdy ja odsypiałem całą trasę? – odpowiedziałem ironicznie, dosadnie podkreślając przedostatnie słowo.
- Dobra, dobra. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: czemu ja mocniej oberwałem? – Rocky z nieukrywaną dziecięcą infantylnością udawał obrażonego.
- Bo jesteś moim bratem – powiedziałem całkiem poważnie i usiadłem na łóżku z poduszką w ręku.
- To rzeczywiście ma sens. – Szatyn kiwnął głową i poszedł w stronę łazienki.
Ell wstał z podłogi i usiadł obok mnie.
- Która godzina? – zapytałem, równocześnie bawiąc się twardą, hotelową poduszką. Ratliff wzruszył ramionami i sięgnął do mojego stolika po jakąś płytką gazetę plotkarską. – Dzięki za pomoc – mruknąłem. Wyjąłem z kieszeni telefon; wyświetlacz pokazał dziewiątą z minutami. Czyli jednak trochę się zdrzemnąłem.
Szczerze mówiąc, wcale tego nie czułem.
Położyłem się na łóżku z telefonem w ręku. Odblokowałem ekran samsunga szybkimi ruchami kciuka i natychmiast wszedłem na twittera. Wypadałoby napisać coś budującego Wielkiej „Erfajwowej” Rodzince, ewentualnie pozostałym, jednak nic takiego nie przyszło mi do głowy. Ostatecznie można by wkleić jakieś zdjęcie. Zacząłem przeglądać galerię w telefonie.
Przyznam, że nawet nie wiedziałem o istnieniu niektórych zdjęć; kiedy je zrobiłem? Momentami ledwie powstrzymywałem się od śmiechu, jednak nie chciałem wzbudzić podejrzeń odwróconego do mnie plecami Ratliffa, gdyż większość kompromitujących zdjęć tyczyła się jego własnej osoby. Rozważywszy w myślach za i przeciw upokarzania któregoś z nich stwierdziłem, że nie warto (widzisz mamo? Mam jednak jakieś zasady).
Włączyłem galerię zdjęć, szukając czegoś z wczorajszego koncertu. Znalazłem jedno beznadziejnej jakości zdjęcie, które przedstawiało publiczność z włączonymi latarkami w telefonach. Pojedyncze osoby, których twarze nie zlewały się ze sobą (a było takich niewiele), uśmiechały się lub coś krzyczały. Co to wtedy było? A tak – One Last Dance. Zrobiłem to zdjęcie zaraz po tym, jak Riker zaproponował publiczności włączenie latarek. Przygotowywano nam sprzęt i krzesła przed piosenką.
Dotknąłem ekranu w odpowiednim miejscu. Okej, zaznaczone. Teraz najlepiej byłoby dać jakiś mądry tekst, najlepiej cytat. Hm.
Nic mi nie przyszło do głowy.
Nie chciało mi się czekać na nagły napływ weny. Szybko wystukałem Dzięki za wspaniały koncert! i dotknąłem niebieskiego przycisku. Gotowe.
Rzuciłem telefon gdzieś na łóżko i położyłem ręce za głowę.
- Raff, mamy dzisiaj jakieś plany? – zapytałem, próbując się wyluzować. Niestety, marnie mi to szło.
- Co? - odpowiedział, nie odrywając wzroku od kolorowego pisma. – Nie, chyba nie – dodał po chwili i znów zatopił się w lekturze.
Nagle do pokoju bez uprzedzenia wpadł Ryland. Dysząc, wymachiwał rękami.
- Co jest? – zapytałem blondyna.
- Spotkanie. Piętnaście minut. Ważne. Recepcja – wydusił Lynch, po czym wyszedł z pokoju, zostawiając niedomknięte drzwi.
- Że co? – Rocky wychylił się z łazienki. – Jakie Spotkanie?
Wzruszyłem ramionami i wstałem z łóżka. Poprawiłem nieco swoją mocno obciągniętą koszulkę z nową wersją logo naszego zespołu i, nie czekając na Rocky’ego, wparowałem do łazienki, by poprawić włosy.
No, gotowe.
Już stałem w progu drzwi, gdy prawie staranowała mnie Rydel.
- O co chodzi z tym spotkaniem? – zapytała blondynka wyraźnie zaskoczona.
- Zapytaj Rylanda – powiedział Ellington, zakładając czarne skarpetki. – Nam nie powiedział niczego konkretnego.
Opuściłem pokój i skierowałem się w stronę windy. Na korytarzu kręciło się mnóstwo ludzi ze świata dziennikarstwa. Kilku mężczyzn wręcz biegało z mikrofonami z logo stacji telewizyjnej, zaś kilka ubranych na czarno kobiet trzymało w rękach zestawy do makijażu.
- O, Ross. – Jedna z makijażystek podeszła do mnie. – Chodź, muszę Cię poprawić. – Wsiedliśmy do windy.
Podczas niecałych dwudziestu sekund pobytu w klaustrofobicznym pomieszczeniu dziewczyna wykonała swoją robotę. Wyszliśmy.
- Wiesz może o co w tym wszystkim chodzi? – zdążyłem jeszcze zapytać. – Jakie spotkanie? Z kim?
- Dziwne, że nic nie wiesz – odparła zaskoczona. – Chodzi o film.
- O film? – Uniosłem brwi do góry. Dziewczyna nie odpowiedziała – odeszła.
Przy recepcji zobaczyłem rodziców, otoczonych dziennikarzami. Rylanda tam nie było; odpoczywając po prawdopodobnym biegu po nasz zespół stanął z boku, jakby w cieniu, by zostać niezauważonym przez dziennikarskie hieny.
Cwaniak.
Chciałem do niego podejść, lecz mężczyzna z białym fartuchem (wyglądał jak aptekarz!) i aparatem w dłoni zauważył mnie.
- A oto główny zainteresowany! – krzyknął na cały głos tak, aby pozostali jego koledzy również to usłyszeli. Świetnie.
Błyski fleszy na moment mnie oślepiły, toteż lekko przymknąłem oczy. Zewsząd słyszałem pytania i krzyki tłumu dziennikarzy. Momentami czułem się jak w jakimś ZOO, w którym wszystkie wygłodniałe zwierzęta rzucają się jeden niewielki kawałek mięsa, wyrywając go sobie wzajemnie.
- Może już starczy? – usłyszałem czyjś głos, na którego brzmienie wszyscy zareagowali. Momentalnie zrobiło się cicho.
Nareszcie mogłem się wyprostować. Dziennikarze zaczęli się rozstępować; dopiero teraz zobaczyłem rodzinę i członków zespołu.
- Scott Lautanen. Reżyser i dyrektor filmowy. – Nieco niższy ode mnie mężczyzna po czterdziestce wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją.
- Ross Lynch. Miło mi pana poznać – powiedziałem i zaraz dodałem: - w czym mogę pomóc?
- Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce do rozmowy. – Scott wskazał drzwi ręką. – Zapraszam. Państwa również. – Popatrzył na Lynchów i Ella.
Weszliśmy za Lautanenem do środka pomieszczenia. Nie było w nim wiele mebli; naprzeciwko siebie stały dwie kanapy, obite zabarwioną na czerwono skórą. Pomiędzy nimi znajdował się okrągły drewniany stolik z kwadratowym obrusem koloru siedzisk. Poza tym pomieszczenie było puste; biel ścian wręcz raziła oczy.
Scott wskazał nam miejsca na jednej z kanap. Posłusznie usiedliśmy.
- Sprawa jest prosta: chcę cię w filmie, Ross – zaczął mężczyzna. – Jestem reżyserem „CSI: Miami ” i mam rolę w sam raz dla ciebie. – Spojrzał na moją rodzinę. – Dla was również przygotowałem kilka postaci. Chciałbym, żebyście wszyscy wzięli w tym udział.
Lautanen wyjął ze swojej teczki pliki kartek i podał je nam. Zacząłem przeglądać scenariusz.
- Kiedy są planowane zdjęcia?
- I tu się sprawa lekko komplikuje... Za tydzień.
Za tydzień. Co ja wtedy miałem mieć?
No tak. Austin&Ally.
- Przepraszam, ale nie mogę wziąć udziału – powiedziałem spokojnie.
Wszyscy dziwnie na mnie spojrzeli.
- Ross… taka szansa może się już nie zdarzyć – usłyszałem cichy szept mamy. – I tu chodzi nie tylko o ciebie.
Spojrzałem na nią; wiedziałem o co jej chodziło. „CSI” angażowało nie tylko mnie, ale i cały zespół. Poza tym, to nie była produkcja Disneya – wreszcie mogłem pokazać się jako ktoś inny niż Austin Moon. W dodatku musiałem jakoś idealnie pasować do tej roli – w końcu mnie wybrał, prawda?
- Zdaję sobie sprawę, że szukanie aktorów kilka dni przed kręceniem jest niepoważne – powiedział Scott. – Jednak to jest sytuacja awaryjna – Adam Rodriguez wczoraj z powodów zdrowotnych zrezygnował z tej roli. – O proszę. Czyli jednak nie jesteś taki wyjątkowy, Ross.
- Ja niestety nie mogę przyjąć propozycji – powiedziałem po raz drugi. Lautanen spojrzał najpierw na mnie, a potem na pozostałych.
- Trudno. – Brunet wziął ode mnie scenariusz. – W takim razie przepraszam za kłopot – dodał i wyciągnął rękę w stronę mojej rodziny, by schować pliki kartek z powrotem do teczki. – Wiesz, że to była twoja życiowa szansa, która może się nie powtórzyć? – Zmarszczył brwi.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panie Lautanen. Jednak spóźnił się pan o jakieś… dwa tygodnie.
Scott znów usiadł naprzeciwko nas, po czym wyjął telefon i wystukał jakiś numer.
- Panie dyrektorze! – Tata wstał i pochylił się w stronę bruneta. – Czy nie może tej roli zagrać ktoś inny z zespołu?
Reżyser popatrzył na Marka, jednak nie odłożył telefonu.
- Cassidy? Przynieś mi, proszę, kawę. Natychmiast. – Scott odłożył telefon. – O co panu chodzi?
- Myślę, że… - Tata spojrzał na zespół. - Ryland jest idealny do tej roli.
- Co?! – usłyszałem jęknięcie DJ’a, natychmiastowo stłumione przez siedzącą obok niego Rydel.
- Myślę, że to dobry pomysł – podchwyciłem i spojrzałem na brata.
- Ale ja nie umiem…
- …odmówić, prawda? – Rocky przyłączył się do nas.
- Dodam jeszcze, że w tak krótkim czasie trudno będzie panu znaleźć aktora – powiedziała mama.
Scott popatrzył chwilę na najmłodszego Lyncha. Przez chwilę rozważał zamianę.
- Stoi – powiedział w końcu. – Wy również zgadzacie się wziąć udział, prawda? – Popatrzył na resztę zespołu. Kiwnęli głowami.
Lautanen wziął do ręki scenariusze i podał je pozostałym. Nagle rozległo się delikatne pukanie w drzwi.
- Wejdź, Cassidy. - Drzwi cicho się otworzyły.
Niewysoka brunetka w krótkiej, niebieskiej sukience niosła w dłoni kubek z kawą. Trzymała go delikatnie swoimi smukłymi palcami tak, by się nie poparzyć płynem. Stukając wysokimi obcasami o drewnianą podłogę, podeszła do Lautanena i postawiła przed nim niesiony przedmiot.
- Dziękuję Cassidy – Scott zaczął powoli opróżniać zawartość kubka. – A właśnie. – Odstawił go. – Przedstawiam państwu Cassidy Williams, moją asystentkę i równocześnie aktorkę, która akurat w tym filmie odegra główną rolę razem z Rylandem.
- Miło mi – uśmiechnęła się i usiadła obok Lautanena. Zacząłem żałować, że nie wziąłem tej roli.
Ryland siedział nieruchomo, wpatrzony w brunetkę jak w obrazek. Również się jej przyjrzałem.
Cóż, była całkiem ładna. Miło było na nią patrzeć – samo to dawało już przyjemność. Miałem wrażenie, że gdzieś ją już widziałem…
Wróciłem do pokoju hotelowego. Rocky’ego i Ratliffa zastałem w tej samej śpiącej pozycji, w której widziałem ich wcześniej. Postanowiłem ich nie budzić, a samemu się choć chwilę zdrzemnąć. Wręcz padłem na łóżko i dopiero teraz zacząłem odczuwać znużenie. Momentalnie zamknąłem powieki.
Nagle poczułem uderzenia w twarz i biodro. Napastnicy nie żałowali swojej siły. W pewnym momencie spadłem na twardą, drewnianą powierzchnię. Momentalnie otworzyłem oczy.
- Zwariowaliście?! – krzyknąłem do Rocky’ego i Ellingtona. Bruneci wręcz płakali ze śmiechu, nie przestając okładać mnie poduszkami.
- Wstawaj, szkoda dnia! – Usłyszałem z ust Ella. Zaraz wam będzie szkoda waszych pustych łbów!
Nie ociągając się wstałem i szybkim, sprawnym ruchem wyrwałem bratu poduszkę. Czując w sobie pokłady energii, zacząłem uderzać ich własną bronią. Nie waliłem na oślep, wręcz przeciwnie; I całkiem dobrze mi to szło.
- Okej, już starczy. Przestań! – krzyknął Ratliff . Nadal się śmiał. – Co cię napadło?
- No nie wiem… może jacyś dwaj idioci, podczas gdy ja odsypiałem całą trasę? – odpowiedziałem ironicznie, dosadnie podkreślając przedostatnie słowo.
- Dobra, dobra. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: czemu ja mocniej oberwałem? – Rocky z nieukrywaną dziecięcą infantylnością udawał obrażonego.
- Bo jesteś moim bratem – powiedziałem całkiem poważnie i usiadłem na łóżku z poduszką w ręku.
- To rzeczywiście ma sens. – Szatyn kiwnął głową i poszedł w stronę łazienki.
Ell wstał z podłogi i usiadł obok mnie.
- Która godzina? – zapytałem, równocześnie bawiąc się twardą, hotelową poduszką. Ratliff wzruszył ramionami i sięgnął do mojego stolika po jakąś płytką gazetę plotkarską. – Dzięki za pomoc – mruknąłem. Wyjąłem z kieszeni telefon; wyświetlacz pokazał dziewiątą z minutami. Czyli jednak trochę się zdrzemnąłem.
Szczerze mówiąc, wcale tego nie czułem.
Położyłem się na łóżku z telefonem w ręku. Odblokowałem ekran samsunga szybkimi ruchami kciuka i natychmiast wszedłem na twittera. Wypadałoby napisać coś budującego Wielkiej „Erfajwowej” Rodzince, ewentualnie pozostałym, jednak nic takiego nie przyszło mi do głowy. Ostatecznie można by wkleić jakieś zdjęcie. Zacząłem przeglądać galerię w telefonie.
Przyznam, że nawet nie wiedziałem o istnieniu niektórych zdjęć; kiedy je zrobiłem? Momentami ledwie powstrzymywałem się od śmiechu, jednak nie chciałem wzbudzić podejrzeń odwróconego do mnie plecami Ratliffa, gdyż większość kompromitujących zdjęć tyczyła się jego własnej osoby. Rozważywszy w myślach za i przeciw upokarzania któregoś z nich stwierdziłem, że nie warto (widzisz mamo? Mam jednak jakieś zasady).
Włączyłem galerię zdjęć, szukając czegoś z wczorajszego koncertu. Znalazłem jedno beznadziejnej jakości zdjęcie, które przedstawiało publiczność z włączonymi latarkami w telefonach. Pojedyncze osoby, których twarze nie zlewały się ze sobą (a było takich niewiele), uśmiechały się lub coś krzyczały. Co to wtedy było? A tak – One Last Dance. Zrobiłem to zdjęcie zaraz po tym, jak Riker zaproponował publiczności włączenie latarek. Przygotowywano nam sprzęt i krzesła przed piosenką.
Dotknąłem ekranu w odpowiednim miejscu. Okej, zaznaczone. Teraz najlepiej byłoby dać jakiś mądry tekst, najlepiej cytat. Hm.
Nic mi nie przyszło do głowy.
Nie chciało mi się czekać na nagły napływ weny. Szybko wystukałem Dzięki za wspaniały koncert! i dotknąłem niebieskiego przycisku. Gotowe.
Rzuciłem telefon gdzieś na łóżko i położyłem ręce za głowę.
- Raff, mamy dzisiaj jakieś plany? – zapytałem, próbując się wyluzować. Niestety, marnie mi to szło.
- Co? - odpowiedział, nie odrywając wzroku od kolorowego pisma. – Nie, chyba nie – dodał po chwili i znów zatopił się w lekturze.
Nagle do pokoju bez uprzedzenia wpadł Ryland. Dysząc, wymachiwał rękami.
- Co jest? – zapytałem blondyna.
- Spotkanie. Piętnaście minut. Ważne. Recepcja – wydusił Lynch, po czym wyszedł z pokoju, zostawiając niedomknięte drzwi.
- Że co? – Rocky wychylił się z łazienki. – Jakie Spotkanie?
Wzruszyłem ramionami i wstałem z łóżka. Poprawiłem nieco swoją mocno obciągniętą koszulkę z nową wersją logo naszego zespołu i, nie czekając na Rocky’ego, wparowałem do łazienki, by poprawić włosy.
No, gotowe.
Już stałem w progu drzwi, gdy prawie staranowała mnie Rydel.
- O co chodzi z tym spotkaniem? – zapytała blondynka wyraźnie zaskoczona.
- Zapytaj Rylanda – powiedział Ellington, zakładając czarne skarpetki. – Nam nie powiedział niczego konkretnego.
Opuściłem pokój i skierowałem się w stronę windy. Na korytarzu kręciło się mnóstwo ludzi ze świata dziennikarstwa. Kilku mężczyzn wręcz biegało z mikrofonami z logo stacji telewizyjnej, zaś kilka ubranych na czarno kobiet trzymało w rękach zestawy do makijażu.
- O, Ross. – Jedna z makijażystek podeszła do mnie. – Chodź, muszę Cię poprawić. – Wsiedliśmy do windy.
Podczas niecałych dwudziestu sekund pobytu w klaustrofobicznym pomieszczeniu dziewczyna wykonała swoją robotę. Wyszliśmy.
- Wiesz może o co w tym wszystkim chodzi? – zdążyłem jeszcze zapytać. – Jakie spotkanie? Z kim?
- Dziwne, że nic nie wiesz – odparła zaskoczona. – Chodzi o film.
- O film? – Uniosłem brwi do góry. Dziewczyna nie odpowiedziała – odeszła.
Przy recepcji zobaczyłem rodziców, otoczonych dziennikarzami. Rylanda tam nie było; odpoczywając po prawdopodobnym biegu po nasz zespół stanął z boku, jakby w cieniu, by zostać niezauważonym przez dziennikarskie hieny.
Cwaniak.
Chciałem do niego podejść, lecz mężczyzna z białym fartuchem (wyglądał jak aptekarz!) i aparatem w dłoni zauważył mnie.
- A oto główny zainteresowany! – krzyknął na cały głos tak, aby pozostali jego koledzy również to usłyszeli. Świetnie.
Błyski fleszy na moment mnie oślepiły, toteż lekko przymknąłem oczy. Zewsząd słyszałem pytania i krzyki tłumu dziennikarzy. Momentami czułem się jak w jakimś ZOO, w którym wszystkie wygłodniałe zwierzęta rzucają się jeden niewielki kawałek mięsa, wyrywając go sobie wzajemnie.
- Może już starczy? – usłyszałem czyjś głos, na którego brzmienie wszyscy zareagowali. Momentalnie zrobiło się cicho.
Nareszcie mogłem się wyprostować. Dziennikarze zaczęli się rozstępować; dopiero teraz zobaczyłem rodzinę i członków zespołu.
- Scott Lautanen. Reżyser i dyrektor filmowy. – Nieco niższy ode mnie mężczyzna po czterdziestce wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją.
- Ross Lynch. Miło mi pana poznać – powiedziałem i zaraz dodałem: - w czym mogę pomóc?
- Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce do rozmowy. – Scott wskazał drzwi ręką. – Zapraszam. Państwa również. – Popatrzył na Lynchów i Ella.
Weszliśmy za Lautanenem do środka pomieszczenia. Nie było w nim wiele mebli; naprzeciwko siebie stały dwie kanapy, obite zabarwioną na czerwono skórą. Pomiędzy nimi znajdował się okrągły drewniany stolik z kwadratowym obrusem koloru siedzisk. Poza tym pomieszczenie było puste; biel ścian wręcz raziła oczy.
Scott wskazał nam miejsca na jednej z kanap. Posłusznie usiedliśmy.
- Sprawa jest prosta: chcę cię w filmie, Ross – zaczął mężczyzna. – Jestem reżyserem „CSI: Miami ” i mam rolę w sam raz dla ciebie. – Spojrzał na moją rodzinę. – Dla was również przygotowałem kilka postaci. Chciałbym, żebyście wszyscy wzięli w tym udział.
Lautanen wyjął ze swojej teczki pliki kartek i podał je nam. Zacząłem przeglądać scenariusz.
- Kiedy są planowane zdjęcia?
- I tu się sprawa lekko komplikuje... Za tydzień.
Za tydzień. Co ja wtedy miałem mieć?
No tak. Austin&Ally.
- Przepraszam, ale nie mogę wziąć udziału – powiedziałem spokojnie.
Wszyscy dziwnie na mnie spojrzeli.
- Ross… taka szansa może się już nie zdarzyć – usłyszałem cichy szept mamy. – I tu chodzi nie tylko o ciebie.
Spojrzałem na nią; wiedziałem o co jej chodziło. „CSI” angażowało nie tylko mnie, ale i cały zespół. Poza tym, to nie była produkcja Disneya – wreszcie mogłem pokazać się jako ktoś inny niż Austin Moon. W dodatku musiałem jakoś idealnie pasować do tej roli – w końcu mnie wybrał, prawda?
- Zdaję sobie sprawę, że szukanie aktorów kilka dni przed kręceniem jest niepoważne – powiedział Scott. – Jednak to jest sytuacja awaryjna – Adam Rodriguez wczoraj z powodów zdrowotnych zrezygnował z tej roli. – O proszę. Czyli jednak nie jesteś taki wyjątkowy, Ross.
- Ja niestety nie mogę przyjąć propozycji – powiedziałem po raz drugi. Lautanen spojrzał najpierw na mnie, a potem na pozostałych.
- Trudno. – Brunet wziął ode mnie scenariusz. – W takim razie przepraszam za kłopot – dodał i wyciągnął rękę w stronę mojej rodziny, by schować pliki kartek z powrotem do teczki. – Wiesz, że to była twoja życiowa szansa, która może się nie powtórzyć? – Zmarszczył brwi.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panie Lautanen. Jednak spóźnił się pan o jakieś… dwa tygodnie.
Scott znów usiadł naprzeciwko nas, po czym wyjął telefon i wystukał jakiś numer.
- Panie dyrektorze! – Tata wstał i pochylił się w stronę bruneta. – Czy nie może tej roli zagrać ktoś inny z zespołu?
Reżyser popatrzył na Marka, jednak nie odłożył telefonu.
- Cassidy? Przynieś mi, proszę, kawę. Natychmiast. – Scott odłożył telefon. – O co panu chodzi?
- Myślę, że… - Tata spojrzał na zespół. - Ryland jest idealny do tej roli.
- Co?! – usłyszałem jęknięcie DJ’a, natychmiastowo stłumione przez siedzącą obok niego Rydel.
- Myślę, że to dobry pomysł – podchwyciłem i spojrzałem na brata.
- Ale ja nie umiem…
- …odmówić, prawda? – Rocky przyłączył się do nas.
- Dodam jeszcze, że w tak krótkim czasie trudno będzie panu znaleźć aktora – powiedziała mama.
Scott popatrzył chwilę na najmłodszego Lyncha. Przez chwilę rozważał zamianę.
- Stoi – powiedział w końcu. – Wy również zgadzacie się wziąć udział, prawda? – Popatrzył na resztę zespołu. Kiwnęli głowami.
Lautanen wziął do ręki scenariusze i podał je pozostałym. Nagle rozległo się delikatne pukanie w drzwi.
- Wejdź, Cassidy. - Drzwi cicho się otworzyły.
Niewysoka brunetka w krótkiej, niebieskiej sukience niosła w dłoni kubek z kawą. Trzymała go delikatnie swoimi smukłymi palcami tak, by się nie poparzyć płynem. Stukając wysokimi obcasami o drewnianą podłogę, podeszła do Lautanena i postawiła przed nim niesiony przedmiot.
- Dziękuję Cassidy – Scott zaczął powoli opróżniać zawartość kubka. – A właśnie. – Odstawił go. – Przedstawiam państwu Cassidy Williams, moją asystentkę i równocześnie aktorkę, która akurat w tym filmie odegra główną rolę razem z Rylandem.
- Miło mi – uśmiechnęła się i usiadła obok Lautanena. Zacząłem żałować, że nie wziąłem tej roli.
Ryland siedział nieruchomo, wpatrzony w brunetkę jak w obrazek. Również się jej przyjrzałem.
Cóż, była całkiem ładna. Miło było na nią patrzeć – samo to dawało już przyjemność. Miałem wrażenie, że gdzieś ją już widziałem…
***
Wow. Jednak się wyrobiłam. Nie spodziewałam się.
Rozdział... specyficzny. Całkowita improwizacja, pomysły nachodziły mnie w trakcie pisania. Mam nadzieję, że nic nie zwaliłam.
Dziękuję za aktywność komentatorów. To mnie bardzo motywuje do dalszej pracy. :)
I dziękuję Mrs.Jackson za poprawę. Jak jeszcze gdzieś coś znajdziesz - pisz. Możliwe, że coś przegapiłam podczas tworzenia. ;)
Rozdział... specyficzny. Całkowita improwizacja, pomysły nachodziły mnie w trakcie pisania. Mam nadzieję, że nic nie zwaliłam.
Dziękuję za aktywność komentatorów. To mnie bardzo motywuje do dalszej pracy. :)
I dziękuję Mrs.Jackson za poprawę. Jak jeszcze gdzieś coś znajdziesz - pisz. Możliwe, że coś przegapiłam podczas tworzenia. ;)
Coś jeszcze? Chyba nie. Więc... do następnego rozdziału :)
Prosiłaś, więc zajrzałam, a co cc:
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim - nie wkurz się jak zobaczysz pewne zdanie u mnie w rozdziale 5, bo napisalam je przeszło 1.5 tyg temu, więc nie ma mowy o plagiacie cc:
Dalej.
Piszesz dobrze, proponuję ci jednak zmniejszenie ilości słów typu "erfajfowych", bo - przypominam - oni są amerykanami, a pisanie tego typu bloga zobowiązuje do niezapominania o tym xd tym bardziej czasem się dziwię jak na innych blogach R5 zakochują się w Polkach, które przylecialy do USA i nagle gadają zajeb''cie płynnie po angielsku ::''')))
Wyrobisz sobie styl, ja to czuję *jebany komar, spieprzaj!!!!!!!*, więc pozostaje mi czekać na next c: *spieprzaj , powiedziałam, mutancie!!!*, bo zapowiada się ciekawie.
Wybacz,ale komary nie wiedzą, co to przestrzeń osobista :'3
Bardzo ciekawy rozdział, powiem szczerze, że ucieszyło mnie to, że Ross nie zagra w CSI:Miami ( bo nie lubię tego serialu, wolę CSI:NY P). Tak jaj koleżanka wyżej radzę ci żebyś ograniczyła zwroty typy "erfajfowych", bo nawet dziwnie się to czyta :) Czekam na kolejne rozdziały ♥
OdpowiedzUsuńWróciłam.
OdpowiedzUsuńMówiłam, że szybko się mnie nie pozbędziesz. :D
Co do rozdziału - podoba mi się. I nawet nie wiesz, jak cieszę się, że nie przyjął tej propozycji, jakoś nie lubię tego serialu (chociaż kojarzy mi się z tymi superanckimi okularkami Michaela XD). Ross ma wrócić do Laury i nagrywać A&A. Tak.
A co do tej dziewczyny - agrhh, czemu urwałaś w takim momencie?! Musisz to jakoś wynagrodzić. Wrzuć rozdział jakoś szybciej. XD
Nie no, nie pospieszam Cię. Nie można pisać pod presją i z przymusu, wtedy nie wychodzi tak, ja powinno.
Umm, błędów nie zauważyłam. Co do Pań u góry - mi osobiście te "erfajfowe" zwroty nie przeszkadzają, bo to przecież fikcja, ale z drugiej strony jeśli ma być prawdziwie to chyba faktycznie... No własnie. XD
Chciałam jeszcze podziękować (znowu) za link do tej strony z dialogami. Pomocna, bardzo. Zawsze zastanawiałam się - jak to jest z tymi kropkami? I tu BANG! Piszesz ty, super. Miło bardzo, dzięki jeszcze raz.
Nie przedłużam Ci już.. Chociaż pewnie lubisz czytać komentarze, a zwłaszcza te długie i głupie (jak mój XD), bo chyba każdy blogger lubi.
No, to tyle.
Pozdrawiam i czekam na kolejną!
Malwina.
Cześć!
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, długi, interesujący, trochę zabawny i wprowadzający jak przystało na początek bloga.
Ross zwraca się do Ella: Raff... tego przezwiska jeszcze nie słyszałam, ale ok. Ale czemu myśli o Rylandzie: Lynch, a o ojcu Mark to nie wiem. Podejrzewam że zabrakło ci słów i nie chciałaś powtórzyć. Spoko wybaczam, choć według mnie nie brzmi to zbyt naturalnie.
Co oznacza to trudne słowo mniej więcej w środku rozdziału? Możesz mi przetłumaczyć?
Kolejna sprawa. Ross jak mogłeś nie przyjąć tej roli?!!! Mam dość kojarzenia go z Disneyem i Austinem. Jakbym ja miała szansę życia, by zabłysnąć i odejść z tego idiotycznego serialu zrobiłabym to od razu. Co mu strzeliło do głowy?
Tak wiem, wiem, ładnie postąpił i w ogóle, ale no weź! Postawił Disneya wyżej niż własną karierę i zespół! Oj nie daruję mu. Może doszukuje się drugiego dna (jak we wszystkim)? Niby postąpił honorowo, ale... no wiesz te emocje. Czemu nie przyjął roli? Tak wiem, bo taka jest fabuła. Już dobra przeżywam Twój blog choć inni pewnie nie widzą nic do przeżywania.
Ryry aktorem? Okay. Może być ciekawie...
A ta aktorka jest dziewczyną z ulicy prawda? ;)
Dzięki, że mogłam przeczytać fajny rozdział. Dzięki że jesteś też moją wierną czytelniczką. Uwielbiam Cię.
Czekam na next.
Całuski i pozdrowienia od The Ripper.
Haha, dzięki za komentarz ;)
UsuńCo do "erfajwowej" - to słowo było celowe. Jak widać, jest ono w cudzysłowie - nie bez powodu. Co do "amerykańskich realiów" - są to myśli Rossa. Czyli on tego nie mówi. Pisząc to stwierdziłam, że skoro fanfic jest po polsku, to mogę w ten sposób odmieniać nawet takie słowa. No bo jak to inaczej określić? R5Familiowa? Dlatego dodałam cudzysłów.
Co do Raffa... miałam świadomość, że tego przezwiska nie było, gdy to pisałam. Ale tak jakoś mi pasowało. ;)
Poniekąd męczące w Rossowej narracji jest to, że on musi w jakiś sposób nazywać swoją rodzinę. Warto dodać też, że Ross nie zwraca się w ten sposób do rodziny, tylko ją tak opisuje.A nie chciałam, żeby co chwilę było "Ryland blablbabla. Potem Ryland blablabla", a skrót Ryry mi jakoś... nie pasuje, więc stwierdziłam, że nie będę go używać.
Na ostatnie pytanie nie odpowiem, bo zdradzę wtedy rąbek fabuły - a tego, póki co, nie chcę robić. ;)
Dziękuję za wyczerpujący komentarz. Pozdrawiam również ;)
Miłego wieczoru.
▲ Yeaew.
ja mam dla Ciebie za to radę z zupełnie innej beczki :) nie daj sobie nic powiedzieć! nikt nie powinien mieszać się w Twój styl pisania, fabułę, ani to, jak wszystko opisujesz.
OdpowiedzUsuńzwrot "erfajwowej" rodzinki jak najbardziej mi odpowiada. istnieje coś takiego jak słowotwórstwo artystyczne i nawet najlepsi blogerzy - czy też Ci, którzy uważają się za najlepszych - powinni o tym wiedzieć. każdy autor musi mieć swoją wizytówkę i być oryginalnym, więc nie daj sobie tego odebrać :)
może Ci to zabrzmieć, jakbym właśnie za takową najlepszą, jak wyżej powiedziałam, się uważała - ale tak nie jest. po prostu mam inne zdanie. ludzie lubią zazdrościć i krytykować, zmieniać coś. nie mówię, że każdy tak ma, ale ja trzymam się na baczności i powiem Ci, że nie narzekam ;)
zejdę teraz na temat rozdziału. nie ukrywam, rodzą się w mojej głowie pewne przeczucia i, kto wie, może na przestrzeni Twojej twórczości napiszę Ci "wiedziałam, że tak będzie!" :D
całokształt bardzo mi się podoba. ładnie piszesz, fabuła jeszcze się rozkręca, ale z początku już mnie zainteresowała. na pewno będę Cię odwiedzać na bieżąco.
byłabym mile zaskoczona, gdybyś wcieliła w to opowiadanie więcej Raury, ale niestety tutaj przeczucie mnie zawodzi, bo zapewne tego nie zrobisz. UBOLEWAM NAD TYM BARDZO :c
jeśli chodzi o odmowę sposobności do roli - jak najbardziej plus. postąpił honorowo - wobec przyjaciół i producentów. z resztą, w głębi duszy mógł nie chcieć tej roli. Ross jest świetny, będzie miał jeszcze wiele szans po Austinie i Ally.
chyba nic więcej już nie mogę dodać. czekam z niecierpliwością na następny i mam nadzieję, że miło odniesiesz się do mojego komentarza. jesteś świetna taka, jaka jesteś.
#neverletmegiveup
Oj tak, Pani nade mną ma 100 % racji! Po prostu nic dodać, nic ująć od jej komentarza.
UsuńJedyne co mi średnio pasuje to to, że Cassidy jest asystentką i aktorką w jednym. Jeżeli CSI:Miami jest dobrą produkcją, po prostu nie ma mowy, zeby główną rolę odgrywała dziewczyna, która pracuje jednocześnie jako aystenkta reżysera. W sumie, nawet w słabej produkcji coś takiego nie miałoby miejsca. Nie w telewizji,
OdpowiedzUsuńPoza tym rozdział mi się podoba. Końcówka tajemnicza! W sumie ciekawy zwrot akcji, że to Rylanda wkopali w ten film. Mam nadzieję, że się chłopak wykaże!
Idę do kolejnego! xoxo
rossomefanfiction