- Byliście niesamowici! –
krzyknąłem po raz ostatni do rozentuzjazmowanego tłumu koncertowiczów pod
sceną. – Dziękujemy wam za wspaniały
wieczór!
Ostatni koncert z trasy po USA. Z jednej strony ulga; wreszcie będę miał więcej czasu na odpoczynek niż dwa dni, które i tak były wypełnione wywiadami. Za to z drugiej strony… będę tęsknił. Kolejna trasa będzie przecież dopiero za kilka miesięcy. Miesięcy pracowitych, bo spędzonych z Calumem, Laurą i Raini na planie „Austina i Ally”, lecz i tych pełnych przygotowań – Rocky zaczął już bazgrać jakieś teksty w swoim zielonym zeszycie.
Zeszliśmy ze sceny, otoczeni grupką ochroniarzy i osób specjalnie wyznaczonych. Delikatnie mówiąc, zaczęli nas szybko i sprawnie „ogarniać” tak, że już po półgodzinie znaleźliśmy się w pobliskim hotelu. Wyjątkowo tam spędziliśmy noc, korzystając z chwili odpoczynku.
Tradycyjnie rozłożyliśmy się na dwa pokoje: Rydel i Riker w pierwszym, natomiast ja, Ell i Rocky w drugim ( rodzice woleli zostać w busie). Praktycznie każdy z nas, po przyłożeniu głowy do poduszki, momentalnie zasnął. Nawet chrapanie Rocky’iego nie potrafiło rozbudzić nas ze snu.
A przynajmniej do godziny czwartej czterdzieści pięć, bo taka właśnie widniała na moim ręcznym zegarku, gdy na niego spojrzałem. Co mnie obudziło? Szczerze mówiąc – nie wiem. Jakieś przeczucie, instynkt? Możliwe. Jednak nie mogłem zasnąć, mimo zmian pozycji z lewego boku na prawy i odwrotnie. W końcu, po wielu nieudanych próbach ponownego snu, wstałem i poszedłem do łazienki. Niewiele myśląc podszedłem do umywalki i odkręciłem zimną wodę. Pod jej strumień włożyłem obie ręce.
- O tak – powiedziałem cicho do siebie. Momentalnie oprzytomniałem.
Zakręciłem dopływ wody i spojrzałem w lustro. Wyglądałem nieco inaczej niż zwykle, głównie przez nieułożone włosy. Oj tam, oj tam. Nie spodziewam się napadu dziennikarzy o czwartej rano. Przynajmniej teraz, bo – patrząc z pewnej perspektywy na cały „HMUOYtour” – wcześniej było to o wiele bardziej prawdopodobne.
Wyszedłem z łazienki i usiadłem na rogu hotelowego, miękkiego łóżka. Co robić?
Nagle wpadłem na pewien pomysł. Spojrzałem na twarze „artystów”; nie wyglądali na kogoś, kto miałby się za chwilę obudzić. Postanowiłem skorzystać z okazji.
Dosłownie na palcach podszedłem do drzwi. Niepewnie nacisnąłem klamkę.
Zamknięte. Szlag!
Oczami poniekąd przyzwyczajonymi do ciemności przemierzyłem pokój w poszukiwaniu klucza. Stoliki nocne zawierały wszystko, tylko nie pożądany przeze mnie przedmiot. Który, Ell czy Rocky, nie był na tyle leniwy i zamknął drzwi (co jest bardzo dziwne w ich przypadku)?
Nie miałem jednak zamiaru leżeć bezczynnie w łóżku.
Ostrożnie podszedłem do łóżka Ella. Leżał nieprzykryty na limonkowej kołdrze. Zlustrowałem go w poszukiwaniu jakiegoś nieregularnego kształtu w jego kieszeniach, ewentualnie czegoś brzęczącego w rękach.
Nic. Nie ma.
Nie poddałem się jednak, zostało mi jeszcze łóżko Rocky’iego. Zbliżyłem się do niego. Brunet leżał na brzuchu i wyjątkowo pod kołdrą (a nie obok niej). Starając się go nie obudzić delikatnie chwyciłem końce okrycia i ściągnąłem na podłogę, po czym spojrzałem na śpiącego.
Coś znajdowało się w kieszeni jego szarych spodni. A nawet w kieszeniach.
Przysiadłem na rogu łóżka i sięgnąłem ręką do pierwszej z nich. Wyjąłem twardy, ciemny przedmiot. No tak – telefon. Włożyłem go w poprzednie miejsce.
Sięgnąłem do drugiej kieszeni przez prawie całe ciało Rocky’iego. Wyczułem upragniony przedmiot. Nareszcie!
Podszedłem do drzwi i włożyłem w otwór metalową część klucza. Zamek cicho zgrzytnął. Uchyliłem drzwi.
Nagle cały pokój wypełnił dźwięk „Stay with Me”, który dochodził z komórki Rocky’iego. Zamarłem.
Brunet drgnął. Leniwie sięgnął do kieszeni spodni i wyłączył piosenkę. Znów zasnął.
Odetchnąłem głęboko. Zapewne Rocky ustawił sobie alarm, gdyż chciał rozpocząć bieganie – ot tak, codziennie rano przez godzinkę, dwie. Kiedyś o tym wspominał. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałem sobie Rocky'iego w tej sytuacji.
Cicho wyszedłem z pokoju na wąski korytarz – za dnia jasny i nieco tłoczny, a teraz pusty i ciemny. Nie spodziewałem się spotkać jakąkolwiek żywą duszę w promieniu kilku metrów.
Cichym, lecz równym krokiem przemierzyłem całą długość korytarza, po czym zszedłem po schodach na dół, w kierunku recepcji. Zza lady wystawała mała głowa śpiącej pracownicy hotelu. Cóż.
Wyszedłem na zewnątrz; delikatna mżawka, otulona warstwą mgły, ogarnęła moje ciało. Niemalże od razu moje ubrania stały się wilgotne. Panował lekki półmrok; latarnie uliczne były wyłączone. W kilku zaułkach słychać było jakieś śmiechy, czasem dźwięk tłuczonego szkła. Balują.
Na lewej stronie parkingu przed hotelem bez trudu zauważyłem kontur naszego busa. Kręciło się przy nim kilka osób szorujących maszynę. Ruszyłem w przeciwnym kierunku.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z ogromnego rozmiaru hotelu. Ściana, wzdłuż której szedłem, zdawała się nie mieć końca; rozpływała się we mgle. Okolica była pełna ciemnych zaułków i jeszcze ciemniejszych typków. Zmieniłem szybkość kroków; szedłem szybciej i zdecydowanie.
Skręciłem, gdy doszedłem do końca budynku i znów okrążałem hotel. Było tu o wiele ciemniej niż od frontu „Victorii”. Co chwila wjeżdżały samochody z dostawami rozmaitych produktów do kilkunastu magazynów, które oddzielały od siebie zaledwie dwa, trzy metry. Masa pracowników w białych uniformach z logiem firmowym „Victorii” krążyła wokół wozów dostawczych. Postanowiłem je ominąć.
Znajdowałem się teraz z tyłu hotelu. Mgła powoli zaczęła opadać, przez co zwiększyło się moje pole widzenia. Z tej strony budynku nie było żywej duszy.
A przynajmniej tak mi się zdawało do czasu, gdy usłyszałem za sobą jakiś krzyk i śmiech. Odruchowo odwróciłem się; nikogo za mną nie było. Zmarszczyłem brwi. Powoli zbliżałem się do „dziury” w budynku, którą wcześniej mijałem. Szczerze mówiąc, nie zwróciłem na nią uwagi. Jakoś po czwartym zaułku przestałem skupiać się na kolejnych.
Ten był wyjątkowo głęboki i ciemny. Oraz brudny – na niewielkiej przestrzeni leżała masa szmat i butelek. Gdzieniegdzie widać było plamy krwi oraz pojedyncze zęby. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia.
W kącie zauważyłem jakiś kształt. Powoli podszedłem bliżej. Dopiero wtedy rozpoznałem w tym kształcie młodą kobietę. Była tam sama, w pozycji półleżącej. Mimo ciemności bez trudu zauważyłem jej niespotykaną bladość. Wyglądała schludnie i czysto, jedynie jej włosy były potargane, a makijaż oczu rozmazany. Jej krótka, niebieska sukienka wyglądała na bardzo drogą, tak samo jak i czarne, wysokie buty na koturnach. Nie miała przy sobie żadnego alkoholu ani używek. Co chwila wybuchała śmiechem.
- Coś się stało? – zapytałem w miarę głośno. Szatynka na chwilę przestała się śmiać i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
Odpowiedziała coś, lecz nic nie zrozumiałem.
- Mogłabyś powtórzyć? – powiedziałem i przykucnąłem przy niej. Dziewczyna znów odpowiedziała w swoim języku. – Nic nie rozumiem – przyznałem. – Jesteś spoza Ameryki?
Brunetka przez chwilę patrzyła na mnie, po czym kiwnęła głową. Czyli mnie rozumie.
- Co się stało?
Dziewczyna znów zaczęła opowiadać, używając nieznanych dla mnie słów. Patrzyłem na jej twarz; widać było, że przeżywa to, co mówi. W pewnym momencie coś mnie tknęło.
- Chodź – powiedziałem.
- Co? – To było pierwsze słowo z jej ust, które zrozumiałem.
- Chodź.
Podałem jej rękę. Wstała, lecz zachwiała się. Pomogłem jej się utrzymać.
Powolnym krokiem szliśmy w stronę wejścia hotelowego. Mgła opadła już całkowicie, a słońce nieśmiało wychylało się zza budynków.
Nagle zauważyłem grupę młodych ludzi, składającą się w większości z dziewczyn. Niektóre z nich trzymały tekturowe kartki z logiem R5.
- R5Family – powiedziałem zaniepokojony. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco. Zerknąłem na zegarek; wskazówki uformowały się na godzinie szóstej z minutami. Po co one przyszły tak wcześnie?!
Nie mogą mnie zobaczyć z tą dziewczyną, a spotkanie z grupą było nieuniknione. Przyznam, że bałem się ich reakcji; niektóre R5ers były naprawdę… zakręcone na naszym punkcie. Aż za bardzo.
- Poczekaj tu – szepnąłem do brunetki i delikatnie oparłem ją o ścianę hotelu, po czym poprawiłem włosy i pewnym krokiem poszedłem w kierunku R5Family.
Tak jak się spodziewałem: głośne krzyki i piski dziewcząt zagłuszyły panującą ciszę. Uśmiechnąłem się do biegnącej grupy. Od razu znalazłem się w jej centrum. Z każdej strony dochodziły do mnie i moich uszu wyznania miłości (Ross I love you!), krzyki niedowierzania (I don’t believe it!) oraz flesze z aparatów i telefonów. Każdej z R5ers dałem autograf i chwilę porozmawiałem.
- O której tu przyszłyście? - zapytałem ostatnią chętną na zdjęcie.
- Za piętnaście szósta – odpowiedziała i zapiszczała. – Nie wierzę, rozmawiam z Rossem Lynchem!
- Tak, tak – mruknąłem pod nosem i pożegnałem grupę. Uff. Nareszcie po wszystkim.
Już miałem kierować się w stronę wejścia do „Victorii”, gdy nagle przypomniałem sobie o brunetce. No tak, miałem się nią zająć.
Wróciłem do miejsca, w którym ją zostawiłem.
- Hej! Gdzie jesteś? – krzyknąłem, gdy zobaczyłem, że dziewczyna… zniknęła.
Spojrzałem na zegarek – dochodziła siódma. Trochę mi zeszło na tym spotkaniu. Nie dziwię się, że nie chciało jej się czekać.
Ale gdzie, do jasnej ciasnej, poszła?!
I… czemu mnie to w ogóle obchodzi?
Ostatni koncert z trasy po USA. Z jednej strony ulga; wreszcie będę miał więcej czasu na odpoczynek niż dwa dni, które i tak były wypełnione wywiadami. Za to z drugiej strony… będę tęsknił. Kolejna trasa będzie przecież dopiero za kilka miesięcy. Miesięcy pracowitych, bo spędzonych z Calumem, Laurą i Raini na planie „Austina i Ally”, lecz i tych pełnych przygotowań – Rocky zaczął już bazgrać jakieś teksty w swoim zielonym zeszycie.
Zeszliśmy ze sceny, otoczeni grupką ochroniarzy i osób specjalnie wyznaczonych. Delikatnie mówiąc, zaczęli nas szybko i sprawnie „ogarniać” tak, że już po półgodzinie znaleźliśmy się w pobliskim hotelu. Wyjątkowo tam spędziliśmy noc, korzystając z chwili odpoczynku.
Tradycyjnie rozłożyliśmy się na dwa pokoje: Rydel i Riker w pierwszym, natomiast ja, Ell i Rocky w drugim ( rodzice woleli zostać w busie). Praktycznie każdy z nas, po przyłożeniu głowy do poduszki, momentalnie zasnął. Nawet chrapanie Rocky’iego nie potrafiło rozbudzić nas ze snu.
A przynajmniej do godziny czwartej czterdzieści pięć, bo taka właśnie widniała na moim ręcznym zegarku, gdy na niego spojrzałem. Co mnie obudziło? Szczerze mówiąc – nie wiem. Jakieś przeczucie, instynkt? Możliwe. Jednak nie mogłem zasnąć, mimo zmian pozycji z lewego boku na prawy i odwrotnie. W końcu, po wielu nieudanych próbach ponownego snu, wstałem i poszedłem do łazienki. Niewiele myśląc podszedłem do umywalki i odkręciłem zimną wodę. Pod jej strumień włożyłem obie ręce.
- O tak – powiedziałem cicho do siebie. Momentalnie oprzytomniałem.
Zakręciłem dopływ wody i spojrzałem w lustro. Wyglądałem nieco inaczej niż zwykle, głównie przez nieułożone włosy. Oj tam, oj tam. Nie spodziewam się napadu dziennikarzy o czwartej rano. Przynajmniej teraz, bo – patrząc z pewnej perspektywy na cały „HMUOYtour” – wcześniej było to o wiele bardziej prawdopodobne.
Wyszedłem z łazienki i usiadłem na rogu hotelowego, miękkiego łóżka. Co robić?
Nagle wpadłem na pewien pomysł. Spojrzałem na twarze „artystów”; nie wyglądali na kogoś, kto miałby się za chwilę obudzić. Postanowiłem skorzystać z okazji.
Dosłownie na palcach podszedłem do drzwi. Niepewnie nacisnąłem klamkę.
Zamknięte. Szlag!
Oczami poniekąd przyzwyczajonymi do ciemności przemierzyłem pokój w poszukiwaniu klucza. Stoliki nocne zawierały wszystko, tylko nie pożądany przeze mnie przedmiot. Który, Ell czy Rocky, nie był na tyle leniwy i zamknął drzwi (co jest bardzo dziwne w ich przypadku)?
Nie miałem jednak zamiaru leżeć bezczynnie w łóżku.
Ostrożnie podszedłem do łóżka Ella. Leżał nieprzykryty na limonkowej kołdrze. Zlustrowałem go w poszukiwaniu jakiegoś nieregularnego kształtu w jego kieszeniach, ewentualnie czegoś brzęczącego w rękach.
Nic. Nie ma.
Nie poddałem się jednak, zostało mi jeszcze łóżko Rocky’iego. Zbliżyłem się do niego. Brunet leżał na brzuchu i wyjątkowo pod kołdrą (a nie obok niej). Starając się go nie obudzić delikatnie chwyciłem końce okrycia i ściągnąłem na podłogę, po czym spojrzałem na śpiącego.
Coś znajdowało się w kieszeni jego szarych spodni. A nawet w kieszeniach.
Przysiadłem na rogu łóżka i sięgnąłem ręką do pierwszej z nich. Wyjąłem twardy, ciemny przedmiot. No tak – telefon. Włożyłem go w poprzednie miejsce.
Sięgnąłem do drugiej kieszeni przez prawie całe ciało Rocky’iego. Wyczułem upragniony przedmiot. Nareszcie!
Podszedłem do drzwi i włożyłem w otwór metalową część klucza. Zamek cicho zgrzytnął. Uchyliłem drzwi.
Nagle cały pokój wypełnił dźwięk „Stay with Me”, który dochodził z komórki Rocky’iego. Zamarłem.
Brunet drgnął. Leniwie sięgnął do kieszeni spodni i wyłączył piosenkę. Znów zasnął.
Odetchnąłem głęboko. Zapewne Rocky ustawił sobie alarm, gdyż chciał rozpocząć bieganie – ot tak, codziennie rano przez godzinkę, dwie. Kiedyś o tym wspominał. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałem sobie Rocky'iego w tej sytuacji.
Cicho wyszedłem z pokoju na wąski korytarz – za dnia jasny i nieco tłoczny, a teraz pusty i ciemny. Nie spodziewałem się spotkać jakąkolwiek żywą duszę w promieniu kilku metrów.
Cichym, lecz równym krokiem przemierzyłem całą długość korytarza, po czym zszedłem po schodach na dół, w kierunku recepcji. Zza lady wystawała mała głowa śpiącej pracownicy hotelu. Cóż.
Wyszedłem na zewnątrz; delikatna mżawka, otulona warstwą mgły, ogarnęła moje ciało. Niemalże od razu moje ubrania stały się wilgotne. Panował lekki półmrok; latarnie uliczne były wyłączone. W kilku zaułkach słychać było jakieś śmiechy, czasem dźwięk tłuczonego szkła. Balują.
Na lewej stronie parkingu przed hotelem bez trudu zauważyłem kontur naszego busa. Kręciło się przy nim kilka osób szorujących maszynę. Ruszyłem w przeciwnym kierunku.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z ogromnego rozmiaru hotelu. Ściana, wzdłuż której szedłem, zdawała się nie mieć końca; rozpływała się we mgle. Okolica była pełna ciemnych zaułków i jeszcze ciemniejszych typków. Zmieniłem szybkość kroków; szedłem szybciej i zdecydowanie.
Skręciłem, gdy doszedłem do końca budynku i znów okrążałem hotel. Było tu o wiele ciemniej niż od frontu „Victorii”. Co chwila wjeżdżały samochody z dostawami rozmaitych produktów do kilkunastu magazynów, które oddzielały od siebie zaledwie dwa, trzy metry. Masa pracowników w białych uniformach z logiem firmowym „Victorii” krążyła wokół wozów dostawczych. Postanowiłem je ominąć.
Znajdowałem się teraz z tyłu hotelu. Mgła powoli zaczęła opadać, przez co zwiększyło się moje pole widzenia. Z tej strony budynku nie było żywej duszy.
A przynajmniej tak mi się zdawało do czasu, gdy usłyszałem za sobą jakiś krzyk i śmiech. Odruchowo odwróciłem się; nikogo za mną nie było. Zmarszczyłem brwi. Powoli zbliżałem się do „dziury” w budynku, którą wcześniej mijałem. Szczerze mówiąc, nie zwróciłem na nią uwagi. Jakoś po czwartym zaułku przestałem skupiać się na kolejnych.
Ten był wyjątkowo głęboki i ciemny. Oraz brudny – na niewielkiej przestrzeni leżała masa szmat i butelek. Gdzieniegdzie widać było plamy krwi oraz pojedyncze zęby. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia.
W kącie zauważyłem jakiś kształt. Powoli podszedłem bliżej. Dopiero wtedy rozpoznałem w tym kształcie młodą kobietę. Była tam sama, w pozycji półleżącej. Mimo ciemności bez trudu zauważyłem jej niespotykaną bladość. Wyglądała schludnie i czysto, jedynie jej włosy były potargane, a makijaż oczu rozmazany. Jej krótka, niebieska sukienka wyglądała na bardzo drogą, tak samo jak i czarne, wysokie buty na koturnach. Nie miała przy sobie żadnego alkoholu ani używek. Co chwila wybuchała śmiechem.
- Coś się stało? – zapytałem w miarę głośno. Szatynka na chwilę przestała się śmiać i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
Odpowiedziała coś, lecz nic nie zrozumiałem.
- Mogłabyś powtórzyć? – powiedziałem i przykucnąłem przy niej. Dziewczyna znów odpowiedziała w swoim języku. – Nic nie rozumiem – przyznałem. – Jesteś spoza Ameryki?
Brunetka przez chwilę patrzyła na mnie, po czym kiwnęła głową. Czyli mnie rozumie.
- Co się stało?
Dziewczyna znów zaczęła opowiadać, używając nieznanych dla mnie słów. Patrzyłem na jej twarz; widać było, że przeżywa to, co mówi. W pewnym momencie coś mnie tknęło.
- Chodź – powiedziałem.
- Co? – To było pierwsze słowo z jej ust, które zrozumiałem.
- Chodź.
Podałem jej rękę. Wstała, lecz zachwiała się. Pomogłem jej się utrzymać.
Powolnym krokiem szliśmy w stronę wejścia hotelowego. Mgła opadła już całkowicie, a słońce nieśmiało wychylało się zza budynków.
Nagle zauważyłem grupę młodych ludzi, składającą się w większości z dziewczyn. Niektóre z nich trzymały tekturowe kartki z logiem R5.
- R5Family – powiedziałem zaniepokojony. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco. Zerknąłem na zegarek; wskazówki uformowały się na godzinie szóstej z minutami. Po co one przyszły tak wcześnie?!
Nie mogą mnie zobaczyć z tą dziewczyną, a spotkanie z grupą było nieuniknione. Przyznam, że bałem się ich reakcji; niektóre R5ers były naprawdę… zakręcone na naszym punkcie. Aż za bardzo.
- Poczekaj tu – szepnąłem do brunetki i delikatnie oparłem ją o ścianę hotelu, po czym poprawiłem włosy i pewnym krokiem poszedłem w kierunku R5Family.
Tak jak się spodziewałem: głośne krzyki i piski dziewcząt zagłuszyły panującą ciszę. Uśmiechnąłem się do biegnącej grupy. Od razu znalazłem się w jej centrum. Z każdej strony dochodziły do mnie i moich uszu wyznania miłości (Ross I love you!), krzyki niedowierzania (I don’t believe it!) oraz flesze z aparatów i telefonów. Każdej z R5ers dałem autograf i chwilę porozmawiałem.
- O której tu przyszłyście? - zapytałem ostatnią chętną na zdjęcie.
- Za piętnaście szósta – odpowiedziała i zapiszczała. – Nie wierzę, rozmawiam z Rossem Lynchem!
- Tak, tak – mruknąłem pod nosem i pożegnałem grupę. Uff. Nareszcie po wszystkim.
Już miałem kierować się w stronę wejścia do „Victorii”, gdy nagle przypomniałem sobie o brunetce. No tak, miałem się nią zająć.
Wróciłem do miejsca, w którym ją zostawiłem.
- Hej! Gdzie jesteś? – krzyknąłem, gdy zobaczyłem, że dziewczyna… zniknęła.
Spojrzałem na zegarek – dochodziła siódma. Trochę mi zeszło na tym spotkaniu. Nie dziwię się, że nie chciało jej się czekać.
Ale gdzie, do jasnej ciasnej, poszła?!
I… czemu mnie to w ogóle obchodzi?
*****************
Rozdział - mam nadzieję - ma dobrą długość. Mniej więcej taką będą miały kolejne (w moim założeniu...). I tak, wiem - póki co żaden związek z prologiem. Cóż...
Na następny rozdział musicie trochę poczekać - ten tydzień mam bardzo zawalony. Mam nadzieję, że się jednak nie zrazicie. I pozostaniecie ze mną =)
Na następny rozdział musicie trochę poczekać - ten tydzień mam bardzo zawalony. Mam nadzieję, że się jednak nie zrazicie. I pozostaniecie ze mną =)
Dziękuję bardzo za reklamę, wzruszyłam się. A co do ciebie: ciekawie się zapowiada, czekam na więcej, będę czytać. Będzie jakiś związek z prologiem? Ta dziewczyna odegra jakąś ważną rolę? Mam nadzieje że się dowiem. Czekam na next.
OdpowiedzUsuńKim jest ta dziewczyna?
OdpowiedzUsuńPowiedz! Wyjaw tą tajemnicę.
Rocky i bieganie? Mmmmmm... Nie, to chyba nie przejdzie.
Oczywiście bedę czekać na kolejny rozdział, a tymczasem zapraszam do mnie: http://believeinyourdreams-raura.blogspot.com/
Pozdrawiam, Blue 💖
No cześć!
OdpowiedzUsuńMiałam wczoraj do Ciebie wpaść, ale niestety - czwartek to jeszcze jeden z dni roboczych, więc nie miałam zbyt dużo czasu. Całe szczęście, ze ja mam napisane osiem rozdziałów w przód i na razie nie muszę martwić się pisaniem kolejnego...
Ale wracając do twojego bloga. Również mega plus za akapity, bo większość blogów jakie czytałam i czytam wcale ich nie ma. Podoba mi się również twój styl pisania, bardzo przyjemnie się to wszystko czyta. Jeszcze wygląd - jest świetny, nieprzesadzony i dodaje fajnego, że tak powiem, "klimatu".
Nie zauważyłam literówek, błędów interpunkcyjnych i ortograficznych - super, bo mnie normalnie szlag trafia, jak czytam bloga z super fabułą, ale co drugie słowo jest błąd i to jeszcze w najprostszym możliwym słowie.
I mam również nadzieję, że szybko dowiemy się, kim jest ta tajemnicza dziewczyna - bo gdyby nic nie znaczyła, to byś o niej nie wspominała, prawda?
Jeszcze dziękuję Ci bardzo za ten przepiękny komentarz pod moim postem - pewnie, że wezmę go pod uwagę, w końcu napisałaś tam o bardzo ważnych rzeczach! A co do przecinków - kiedyś dawałam ich wręcz za dużo, przez co teraz staram się je trochę ograniczyć.
Jedyna rzecz, do jakiej mogę się "przyczepić" to apostrof i odmiana słowa "Rocky". Pisałaś coś takiego, jak "Rocky'iego", a powinno być "Rocky'ego". Wcale nie chcę robić Ci na złość, nie. Sama do niedawna nie ogarniałam tych apostrofów, gdzie ma być, po jakiej literce i tak dalej.
Bloga dodaję do "Czytanych" u mnie. Ogólnie nie czytam opowiadań o R5, ale twoje, a właściwie jak na razie sam wstęp do niego mnie urzekł.
I bardzo dziękuję również za dodanie mojego bloga do twojej zakładki, ale jeszcze większe podziękowania za to, że w ogóle postanowiłaś na niego wejść. Naprawdę, to dla mnie dużo.
No, to chyba wszystko. Będę wpadać tu często, więc szybko się mnie nie pozbędziesz!
Pozdrawiam, Malwina.
Dziękuję za poprawę, to dla mnie dużo znaczy. Proszę, jak wychwycisz gdzieś jakiś nietakt - pisz.
UsuńMiło, że wpadłaś. :)
Pozdrawiam.
Przeczytałam rozdział. U mnie jest trzecia w nocy, więc szczerze powiedzawszy moje oczy odmawiają posłuszeństwa i bezczelnie się zamykają. Dlatego nie dam rady doczytać wszystkiego. Na ogół piszę bardzo długie komentarze. Tym jednak razem, może on być dość krótki, z wiadomych powodów. Nadrobię przy następnym rozdzialiku, jak coś!:D
OdpowiedzUsuńA więc. Nie za bardzo wiem, co myśleć o nieznanej dziewczynie. Ciekawi mnie, co ona robiła w tym zaułku. I dlaczego śmiała się sama do siebie? To dziwne zachowanie, skro nic nie brała i nie wyglądała na pijaną. Hm, hm. Intrygujące.
Co do Rossa-to kochane, że ją wziął. Chociaż, póki co, również nie potrafię powiedzieć o nim zbyt dużo. Zobaczymy, jak to się potoczy z biegiem czasu.
Co do R5ers, to tak. Niektóre mają naprawdę hopla, na punkcie tego zespołu. Znaczy, wiadomo, sama mam pewnego rodzaju obsesję, ale to jak zachowują się niektóe członkienie R5family przeraża nawet mnie. Mnie, nieustraszoną Rikę.
Ok, oczekuj mnie prawdopodobnie jutro! Lecę spać, dobranoc!:)
rossomefanfiction.blogspot.com